Tym razem Rick i Morty zapewniają nam – i z resztą sobie też – istne katharsis. Powiem szczerze, że byłem zaskoczony, że tak szybko w tym sezonie doszło do konfrontacji Ricka z Rickiem Prime, czyli zabójcy jego żony i kolesia, którego obiecał upolować jeszcze w serii piątej (przypomnijmy, że szósta to głównie próba naprawy portal guna). Na szczęście przy tak ważnym dla fabuły całego serialu wydarzeniu, scenarzyści, moim zdaniem, nie zawiedli i dostaliśmy naprawdę zwariowany i mocno osadzony w klimacie tej produkcji odcinek.
Origin story Evil Morty’ego
Zacznijmy jednak tradycyjnie od początku, gdzie już zostałem zaskoczony. Mianowicie dostajemy origin story Złego Morty’ego – ten sam fakt już może mocno zdziwić. Natomiast jeszcze bardziej potęguje to forma podania tej historii. Otóż w pierwszych chwilach widz ma wrażenie, że jest to po prostu kolejna przygoda „naszego” Ricka i dopiero po dłuższej chwili zorientować się można, że chodzi o dawne dzieje Morty’ego z opaską na oku.
Następnie dostajemy retrospekcje dokonań Evil Morty’ego ze świetną muzyką w tle, aby ostatecznie dowiedzieć się, co aktualnie porabia ten główny wróg Ricka Sancheza. Okazuje się, że mieszka sobie gdzieś w przestrzeni mędzywymiarowej. Niestety jego codzienne czynności zaczął zaburzać nasz szalony naukowiec. Jego ustrojstwo do przeszukiwania całego wszechświata w poszukiwaniu Rick Prime’a powodowały takie zaburzenia w przestrzeni międzywymiarowej, że sufit Złemu Morty’emu zaczął lecieć na głowę. Krótko mówiąc taki odpowiednik ostrej imprezy u sąsiadów z góry.
Epicka zemsta
Dochodzimy zatem do sedna odcinka – właśnie Rick i Morty intensywnie wyszukują wszystkie klony Ricka Prime’a, gdy zjawia się u nich Evil Morty. Po dość ciekawej scenie są zmuszeni działać we trójkę razem, co jest fajnym konceptem samo w sobie, a do tego dochodzi lekki comic relief w wielu momentach odcinka, kiedy inni Rickowie zawsze pytają się: „To ty masz dwóch Mortych?”, co zawsze budziło irytację głównych bohaterów. Mnie to w każdym razie bawiło, tak samo z resztą, jak ciągłe próby zastrzelenia Złego Morty’ego przez Ricka, który sprawdzał czy czasem tym razem młodemu nie podniesie się tarcza energetyczna.
A dlaczego zostali zmuszeni do wspólnego działania? Oczywiście wpadli w zmyślną pułapkę Ricka Prime. To znaczy sam Rick wpadł, a pozostali to tylko pasażerowie. W każdym razie tutaj to już jest naprawdę ostra jazda bez trzymanki. Sama zasadzka na Ricków, którzy chcą odnaleźć Prime’a to czyste złoto. To jest właśnie ten sos i te kartofelki, za które Rick i Morty jest przeze mnie tak ceniony. Ale to nie koniec, bo potem dostajemy jeszcze finalną konfrontację naszego Ricka z Primem.
Podczas tego starcia dowiadujemy się o naprawdę grubym twiście i broni jaką posiada nemezis Ricka. jest też mnóstwo pełnych pomysłowości sekwencji walki. Krótko mówiąc jest dobrze, a podczas oglądania morda mi się ciągle uśmiechała. Jest brutalnie, jest dynamicznie i jest widowiskowo. Epickość to jest chyba najlepsze słowo na to, co tam się odjaniepawla. Ostatecznie jednak, mocno przy pomocy Evil Morty’ego, udaje się pokonać Prime’a, a nasz Rick nareszcie dokonuje zemsty za zabicie swojej żony.
No i cyk, mamy katharsis Ricka, jednak tutaj zaczynają się schody, bo jakby nie patrzeć naukowiec zwieńczył dzieło swojego życia. W końcówce odcinka widzimy, jak Sanchez czuje wewnętrzną pustkę i nic go już nie cieszy. Bardzo fajne, ale też oczywiste rozwiązanie scenarzystów. Jednak plus jest taki: Rick i Morty jest w zasadzie w połowie tego sezonu. Jest zatem przestrzeń na to, aby nasz bohater ogarnął się w temacie i znalazł nowy sens życia. Nie mam też wątpliwości, że ostatecznie będzie jeszcze niejedna konfrontacja ze Złym Mortym. Choć tutaj spodziewam się takich akcji dopiero w kolejnym sezonie.
Podsumowanie
Moim skromnym zdaniem Bez Przemortrickczenia (en. Unmortricken) jest najlepszym odcinkiem siódmego sezonu. Uwierzcie, to stwierdzenie nie przychodzi mi łatwo, bo osobiście jestem fanem pojedynczych odcinków, gdzie niezależna historia może mnie zaskoczyć oryginalnością i pomysłowością scenarzystów. Jednak w tym przypadku Rick i Morty potrafił mnie zaciekawić głównym wątkiem. Pewnie po części jest za to odpowiedzialna ogólna forma tej serii, ale patrząc bardziej ogólnie po prostu czuć tutaj mocno ducha tej fenomenalnej animacji.
Co więcej jestem teraz mocno zainteresowany kolejnymi odcinkami, bo bardzo chce się dowiedzieć, co odjechanego Rick wymyśli jako kolejny życiowy projekt. A że prędzej czy później wymyśli jestem spokojny. Aha! I jeszcze dwie cenne ciekawostki. Propsy za multiwymiarowych Jetsonów oraz świetną scenę po napisach końcowych, która również potrafiła mnie zaskoczyć.