The Marvels – recenzja filmu

Niby człowiek wiedział, ale i tak się zawiódł. Tak pokrótce można skwitować film The Marvels, czyli najnowszą produkcję z Marvel Cinematic Universe. Po seansie takich produkcji coraz mocniej się zastanawiam, po co Disney tak ciśnie z kolejnymi tytułami w MCU. Pierwsze, co przychodzi na myśl, to że dla pieniędzy. Problem w tym, że Marvels prawdopodobnie na siebie nie zarobi. Jednak nie jest to artykuł o kondycji kinowego Marvela (nad tym rozwodzimy się z Bartasem na jednym z naszych podcastów), a recenzja tego najnowszego wytworu kina superbohaterskiego.

The Marvels - Kamala Khan / Ms Marvel
Źródło: Disney

Koncept z potencjałem

Pomysł na ten film był całkiem ciekawy. Marvelki, czyli kapitan Marvel, Miss Marvel oraz Spectrum zaczynają zamieniać się miejscami, gdy któraś z nich intensywnie korzysta ze swoich mocy. Można z tego zrobić niezłą komedię sytuacyjną chociażby. Do tego sama pani Denvers, która jest jedną z najpotężniejszych superbohaterów w MCU, musi się trochę ograniczać, więc nieco łatwiej zrobić o niej film. Inaczej byłoby jednak nudno, skoro kapitan Marvel może wszystko i nic i nikt nie jest wstanie się jej przeciwstawić.

Natomiast tutaj, jak już wspomniałem, w momencie gdy którakolwiek z Marvelek przesadzi z użyciem swoich mocy, następuje teleportacja. Zatem Carol Denvers bardzo szybko orientuje się, że musi uważać co robi, bo po teleporcie któraś inna z dziewczyn może mieć spore kłopoty. Dodatkowo jest to też coś świeżego, bo główne bohaterki mogą ze sobą bardzo ściśle współpracować, żeby przekuć tę dziwną przypadłość w atut.

The Marvels - Kamala Khan i Goose
Źródło: Disney

Fabularna durnota

Problem w tym, że na potencjale się w The Marvels wszystko kończy. Bo tutaj w zasadzie nawet nie ma historii. Można by de facto uznać ten film jako koncept, który dopiero wymaga dopracowania i stworzenia do tego wszystkiego jakiejkolwiek historii. Bo to, co dostajemy, fabułą ciężko nawet nazwać. Przede wszystkim całość opiera się o generycznego i wtórnego złola, a raczej złolki Dar-Benn, która jest nikim innym, tylko Ronanem Oskarżycielem ze Strażników Galaktyki – nawet młotek i fioletowa poświata przy używaniu mocy są takie same. Postarano się tak na jakieś 10%.

O co jej w ogóle chodzi?

Jednak gorzej wypada jeszcze motywacja działania czarnego charakteru. Tutaj prawie wypadłem z kapci, jak wszystkie karty zostały odsłonięte. Poziom durnoty i braku jakiegokolwiek pomysły i przemyślenia poraża. Otóż słońce Kree przygasło, bo kapitan Marvel zniszczyła sztuczną inteligencję, która zarządzała całą cywilizacją. W jaki sposób jest to powiązane z osłabieniem reakcji termojądrowej w centrum gwiazdy? Nie wiem.

Bo jeśli AI w jakiś sposób poprzez technologię podtrzymywała reakcję syntezy helu z wodoru, to technologia została, można jej nadal użyć. Jednak umówmy się – nadal byłoby to mocno naciągane. Ponieważ skoro Kree są aż tak zaawansowani, to spokojnie powinni uratować swoją planetę tak czy siak, a nie pozwolić w marazmie czekać, aż wszyscy po wielu latach po prostu wymrą. Na tym jednak nie koniec, bo jeszcze na to wszystko wchodzi Dar-Benn, która uratuje swoja planetę, ale poprzez mszczenie się na Kapitan Marvel.

Dlatego zaczyna niszczyć planety, z którymi jest emocjonalnie związana Carol Denvers wysysając z nich potrzebne zasoby. I tak na przykład z jednej z kolonii Skrulli poprzez portal, którym w normalnych warunkach statki kosmiczne poruszają się między gwiazdami, Dar-Benn wyssała powietrze. Już jest głupio, bo poprzez jedną dziurkę w ciągu jakichś 5 minut wyssana została cała atmosfera planety. Dalej na kolejnej planecie to samo robi z wodą. Dlaczego nie ma wody na planecie Kree po tym, jak przygasło słońce, nie wiem. W jaki sposób żyli tam mieszkańcy, gdy nie było atmosfery? Też nie wiem.

The Marvels - Dar-Benn i Kree
Źródło: Disney

Kree to zakały galaktyki

A trzeba dodać, że Dar-Benn ma moc wysysania od niedawna. Przez dekady Kree nic nie zrobili ze swoją przerąbaną sytuacją. Jedno z mocarstw galaktyki ma jedną planetę i zero możliwości technologicznych, aby chociażby ewakuować ludzi w inne miejsce. Brzmi bardzo wiarygodnie. No ale jeśli byśmy jakoś przełknęli tę logiczną lukę w scenariuszu, to przychodzi kolejna. Serio dobrym pomysłem jest ratowanie planety poprzez zemstę? Nie łatwiej znaleźć na przykład niezamieszkałe planety z tlenem i wodą? Nie traci się zasobów sprzętowych – flota kosmiczna jednak kosztuje. Spada tez ryzyko, że nie uda się wyssać powietrza, bo opór będzie za duży. Pustej planety nikt bronił nie będzie.

Nie mówiąc nic o słońcu, bo to już jest totalne kuriozum. Po tym jak Dar-Benn pozyskała tlen i wodę, to postanowiła wyssać nasze Słońce, jako najważniejszy układ planetarny dla kapitan Marvel, aby uruchomić gwiazdę Kree na nowo. Jak miałoby działać wysysanie gwiazdy poprzez dziurkę w portalu do poruszania się z punktu A do punktu B? Nie wiem. Drodzy scenarzyści… Ja rozumiem, że to tylko głupiutkie kino superbohaterskie, ale – do jasnej cholery! – w próżni nie ma podciśnienia, a grawitacja działa inaczej! Jak to zobaczyłem na ekranie, to po prostu parsknąłem w kinie śmiechem. I znów… Nie łatwiej jednak wyssać gwiazdę, której nikt zaciekle nie broni? Ogarnij planetę, potem się mścij.

The Marvels - Dar-Benn i bransoleta
Źródło: Disney

Kwestia bransolet

Jest jeszcze jeden smaczek w fabule The Marvels, który nie daje mi spokoju i który wydaje się już kompletnym pomysłem wymyślonym na kolanie. Mówię tutaj o nieszczęsnych bransoletach mocy. Jedną z nich ma Kamala Khan. Drugą w pierwszej scenie filmu wykopuje z jakiegoś pustego świata, przypominającego krajobrazem nasz Księżyc, Dar-Benn. Dzięki temu właśnie może ona w ten kuriozalny sposób wysysać zasoby z planet zasoby, a mając dwie nawet słońca. No i tu jest problem, bo żeby wyjaśnić dlaczego te części biżuterii mogą to robić, scenarzyści wpadli na kolejny głupi pomysł. Otóż wymyślili oni sobie, że to te dwie bransolety trzymają w kupie naszą galaktykę i dzięki ich mocy można otwierać portale do podróży międzygwiezdnych.

Wiarygodne jak obietnice wyborcze, ale na tym nie koniec, bo akurat zaraz po tym stwierdzeniu Marvelki przenoszą się poprzez te portale do innej galaktyki… a Dar-Benn też tam leci i wysysa wodę… Ręce opadają. Oglądając The Marvels naprawdę ma się wrażenie, że scenariusz powstawał na poczekaniu niczym tak, jak to zobrazowano w kultowym Misu, gdy nagle królika zamieniono na psa na drzewie.

Dodam jeszcze, że świat, który staje tłem tych wydarzeń, też jest wymyślony jak dla obcego. Na nim językiem jest śpiewany angielski. Jeśli będziesz tam mówić, to nikt cię nie zrozumie, ale jak zaśpiewasz, to już spoko. Cała galaktyka w zasadzie gada po angielsku: Kree, Skrulle, Asgardczycy, Thanos i tak dalej, ale nie tam. W innej galaktyce też znają angielski, ale tylko śpiewany… Serio? Tak chcecie wprowadzać inne języki do MCU? W głowę się puknijcie!

The Marvels - Kamala Khan i Carol Denvers
Źródło: Disney

Postacie

Jak sami widzicie w sferze fabularnej jest kiepsko. Można powiedzieć spokojnie, że fabuły tu nie ma, a to, co jest, to jakaś praca domowa dziesięciolatka pisana na dodatek na kolanie tuż przed lekcją. To może chociaż postacie ratują The Marvels? Niestety nie, tutaj jest tylko nieco lepiej. Jak już ustaliłem, szwarccharakter to totalna porażka, więc zaczyna się nie najlepiej. Kapitan Marvel też jakoś nie błyszczy – na ekranie po prostu jest i tyle. Monica Rambeau to jest już kompletnie nieporozumienie, jednak to nie jest zaskoczeniem po tym, co zaprezentowała w WandaVision. Brak tutaj charyzmy, jakiegokolwiek wyrazu czy pomysłu na tę postać. Snuje się po ekranie i robi to, co pozostałe dwie Marvelki. W zasadzie jest kompletnie zbędna.

Zaskoczyła mnie natomiast Kamala, czyli Miss Marvel i jej rodzinka. I jestem bardzo zaskoczony tym faktem, bo przyznam, że serialu Ms Marvel nie oglądałem jako jedynego z MCU. Po prostu nie jestem fanem gatunku teen-drama i nie widziałem tam nic dla siebie. Natomiast w The Marvels postać ta nadaje kolorytu całej historii, a rodzinka Khanów to bardzo przyjemny comic relief. Młoda superbohaterka jest tutaj po prostu „jakaś” i to wystarcza. Jest psychofanką Kapitan Marvel i możemy obserwować na ekranie, jak zmienia się z czasem jej podejście do swojej idolki. Ta bariera wyidealizowanej postaci swojego wzorca do naśladowania powoli znika, a Kamala zaczyna dostrzegać w Carol Denvers człowieka takiego, jak ona sama, a nie tylko nieskazitelną, potężną superbohaterkę.

Na pochwałę zasługuje też Nick Fury. Tutaj tez pełni rolę comic reliefu. Szczerze mówiąc, jeśli mam wybierać między snującym się starym dziadem z Secret Invasion, a ironicznym i sarkastycznym dyrektorem stacji kosmicznej, który wchodzi w świetną interakcję z rodzinką Khanów, to wybieram tę drugą opcję w zasadzie w ciemno. Chyba jednak trzeba przyznać to głośno i wyraźnie: Fury nie nadaje się na główną postać jakiejkolwiek historii w MCU, podobnie z resztą jak Hulk. Jest świetny jako bohater wspierający, gdzieś w drugim lub trzecim rzędzie.

The Marvels - Goose the Flerken
Źródło: Disney

Przepłacona realizacja

W kwestii realizacji The Marvels też nie będę łaskawy. Jedno musimy ustalić na początek. Film kosztował podobno 300 milionów dolarów i ja się pytam: gdzie ta kasa? „Widowisko” trwa zaledwie jakieś półtorej godziny, co – biorąc pod uwagę, że oglądamy koncept-prototyp filmu – jest ogromnym atutem. Efekty specjalne są na średnim poziomie, czyli ani ziębią ani parzą – po prostu nie przeszkadzają. Scenariusza nie było, reżyserka podobno pod koniec opuściła plan zdjęciowy, bo już miała inną robotę… I jeszcze Disney zapłacił za ten bajzel 300 baniek.

Niedawno miałem też przyjemność obejrzeć Twórcę, który kosztował nieco ponad ćwierć tego, co The Marvels, a efekty specjalne i ogólnie realizacja wizualna i muzyczna wręcz oszałamiały. Tym bardziej mam wrażenie, że w tym przypadku pieniądze zwyczajnie zostały przejedzone. A wiedzie co jest najśmieszniejsze? Twórca jest wytwórni 20th Century Studios, która należy do… Disneya… Więc w obrębie korporacji jest „know how” jak zrobić film tanio i dobrze…

The Marvels - Monica Rambeau
Źródło: Disney

Mniejsze grzeszki fabuły

Wiem… W zasadzie nie powinienem już się znęcać nad The Marvels. Jednak jest jeszcze kilka rzeczy, o których chciałem wspomnieć. Na przykład weźmy wspomnianą już przeze mnie kolonię Skrull, z której wyssano atmosferę. W ewakuacji pomogli Asgardczycy, a w zasadzie król Walkiria we własnej osobie. No i spoko – jakieś tam powiązanie z MCU tutaj mamy. Ale znów jest to kompletnie nieprzemyślane… Bo przypomnijmy Nowy Asgard jest na Ziemi, gdzie Skrullowie nie mają przecież wstępu. To jak to jest? Coś się zmieniło nagle? Czy Asgard ma taką autonomię, że ziemskie władze nie mają nic do powiedzenia? Moim zdaniem to kolejny przykład, jak bardzo nikt się nie postarał przy tworzeniu scenariusza.

Jest jeszcze sprawa Flerkenów. Wiadomo, że Goose, czyli pierwszy Flerken jakiego w MCU poznaliśmy, był jednym z najjaśniejszych punktów pierwszego filmu o Carol Denvers. Nie mogło też tej kotopodobnej rasy zabraknąć w The Marvels i tu się w pełni zgadzam. Jednak uważam, że tutaj już przegięto. Jeden, może dwa gagi z Goosem i Kamalą i jej rodzina naprawdę wystarczą. Hurtowa ilość tych istot pojawiających się w zasadzie niczym deus ex machina jako rozwiązanie problemu ewakuacji stacji S.Z.A.B.L.I to kolejny dowód braku scenariusza i totalne przegięcie. Prawdopodobnie w pewnym momencie pomyślano: „Więcej Flerkenów, widzowie wytrzymają!” i zrealizowano tę koncepcje bezkrytycznie.

The Marvels - Kapitan Marvel
Źródło: Disney

Plusiki The Marvels

Niestety pod względem pozytywów The Marvels nie ma za wiele już do zaoferowania. Trochę jednak wysiliłem mózgownicę i kilka rzeczy znalazłem. Na co trzeba zwrócić uwagę, to zakończenie filmu. Mówię tutaj zarówno o scenie po napisach, jak i tej tuż przed końcem. Po pierwsze dostaliśmy zapowiedź tworzenia młodych Avengersów, a na ekranie pojawiła się Kate Bishop z Hawkeye’a. Po drugie dostajemy kolejna zajawkę multiwersum z X-menami chodzącymi po świecie. Czyli wiemy już jaki będzie kierunek rozwoju MCU zarówno w kontekście przyszłości Avenersów, jak i upragnionej przez wielu integracji świata mutantów z resztą marvelowskiej braci.

Podsumowanie

Ocena The Marvels jest chyba jasna. Jest to film słaby, bez scenariusza. Jak już wcześniej napomknąłem traktować go trzeba bardziej jako koncept, który należałoby jeszcze mocno wyszlifować, by stworzyć z niego ciekawą produkcję. Na dodatek brak tutaj tożsamości. Przewiduję, że wstępnie film miał być komedią, która w trakcie tej szalonej realizacji bez scenariusza zatraciła ten pomysł – coś podobnego spotkało Thora w czwartej jego odsłonie. Wprawdzie z ręką na sercu mogę przyznać, że nie jest to może aż taka tragedia jak Ant-Man i Osa: Kwantomania, ale jest już blisko.

Stwierdzam, że podziwiam odwagę i kompletny brak zahamowania w wydawaniu pieniędzy, aby zrobić demo wersję filmu za 300 milionów dolarów i na dodatek jeszcze wpuścić do kin jako pełnoprawną produkcję. Absolutnie nie polecam oglądania tego filmu, na pewno nie w kinie. Szkoda pieniędzy. Zrobiłem to dla Was, wy już nie musicie. Nie wiem, czy z czystym sumieniem mogę poradzić obejrzenie tego, gdy pojawi się na streamingach. I tak do MCU niczego nie wnosi, a co półtorej godziny życia do przodu, to wasze.

The Marvels – recenzja filmu
Tagi:            
Avatar photo

Łukasz "Wookie" Ludwiczak

Uzależniony od planszówek i science-fiction wszelakiego. Często godzący oba nałogi na raz. Moja wielka piątka to Star Trek, Firefly, Expanse, Battlestar Galactica i Diuna. Na planszy interesują mnie cięższe klimaty a moim numerem jeden jest Eclipse. Członek Stowarzyszenia Klub Fantastyki Druga Era, zapalony kibic Formuły 1.