
To jeden z tych odcinków, o którym nie bardzo wiem, co napisać. Słowo się jednak rzekło, w redakcji ustaliliśmy że Rick i Morty to moja działka i trzeba działać. 🙂 Z jednej strony jest to klasyczna przygoda naszych dwóch bohaterów, jednak z drugiej brakuje tutaj pazura i pierdolnięcia jak przystało na ten serial. Co gorsza tematycznie odcinek zahacza o tematy egzystencjalno-metafizyczno-religijne i tutaj też zabrakło głębszego podjęcia tematu, chociażby tak, jak to miało miejsce w odcinku o samobójstwach. Klasycznie zacznijmy jednak od początku…

Fabuła
Rick chce mieć dostęp do nieskończonej energii, do której można się dobrać tylko w zaświatach. Dlatego zastajemy go, gdy zabija i wskrzesza po raz kolejny Jerry’ego, aby poprzez swojego zięcia znaleźć sposób na okiełznanie tego upragnionego źródła mocy. Co oczywiste Jerry okazuje się w tej sprawie bezużyteczny. Problem w tym, że Rick w chrześcijańskich zaświatach jest spalony i nie pozwolą mu wrócić. W zasadzie jedyna religia na Ziemi, w której jeszcze ma szanse, to mitologia nordycka. We wszystko jeszcze zostaje zaangażowany Wielka Stopa jako ten, który miał zabić Ricka, bo Morty odmówił zabójstwa dziadka mówiąc, że już ma dosyć takich praktyk.
We wszystko angażuje się też papiestwo, a głowa kościoła katolickiego staje się głównym antagonistą odcinka. Okazuje się bowiem, że uwolnienie nieskończonej energii z zaświatów dało moc również papieżowi, który przy pomocy zwerbowanego Wielkiej Stopy i używając swojej nowej mocy zaczyna rozprawiać się z heretykami. Ostatecznie włochaty olbrzym, Rick i Morty zbierają się w drużynę przeciwko Watykanowi, aby pozbawić papieża tej niewyobrażalnej mocy.

Przemyślenia
Na papierze wygląda to całkiem atrakcyjnie – jest szaleństwo na miarę Ricka i Morty’ego. Problem w tym, że znów brakuje moim zdaniem wykończenia. Temat zaświatów potraktowany jest bardzo płytko. Sekwencja walki z papieżem zaczęła mnie nawet nużyć mimo, że jakiś pomysł tam był. Oglądając ten odcinek miałem wrażenie, że wszystko jest tutaj robione na pół gwizdka. Niby wszystko, czym Rick i Morty jest sygnowany, znajdziemy i tutaj, jednak jednocześnie wydawało się, że czegoś brakuje.
Jest jednak kilka motywów, które mnie urzekły w tym odcinku. Przede wszystkim ciało Rickiego wprawione w tryb przetrwania. Było one gotowe do zmartwychwstania Ricka z Valhalli po ogarnięciu nieskończonej energii, ale Wielka Stopa trochę napsocił i sztuczna inteligencja bazy włączyła bezdusznemu klonowi tryb przeżycia zagrożenia. Dzięki temu w wielu scenach gdzieś tam przemykała ta kukła z dziwnymi dźwiękami i robiła głupawe rzeczy. I uwaga – spoiler – na końcu zostaje papieżem! 😀

Fajny motyw był też z Pokemonami (nie żebym był jakimś fanem), co potem było wykorzystane zresztą w scenie po napisach. Szkoda jednak, że tak późno w odcinku to nawiązanie się pojawiło, bo można było to dużo lepiej wykorzystać. Na krótko – ale zawsze – pojawiło się nawiązanie do kultowych w popkulturze potworów. W pewnym momencie pojawił się między innymi Dracula, Wilkołak, czy potwór Frankensteina. Mam natomiast pewien niedosyt w kwestii mitologii nordyckiej – prawie połowa odcinka dzieje się w ichnich zaświatach, ale niewiele treści de facto była z tym związana. Tak naprawdę ta część fabuły mogła dziać się w wesołym miasteczku i efekt byłby niemal ten sam.
Podsumowanie
Tym razem Rick i Morty się nie popisał. W teorii dostajemy szalony odcinek, ale wykonanie jest takie sobie. Ostatecznie dostajemy bardzo średni odcinek, o którym ciężko pisać cokolwiek – po prostu jest. Nie ma tutaj tragedii, ale biorąc pod uwagę potencjał tego scenariusza, to jest to pewien zawód. Kolejny średniak w tym sezonie i tyle. W zasadzie można chyba już tak określić całą tegoroczną serię – średniak i tyle.