
Film 65 przeszedł w zasadzie bez jakiegokolwiek echa mimo niezłej obsady (w roli głównej Adam Driver) oraz bardzo obiecujących zwiastunów. Produkcja zapowiadała się na interesujący film akcji w klimatach science-fiction, czyli coś, obok czegoś nie mogłem przejść obojętnie. Jako że na lutową premierę w 2023 roku byłem zakopany w pieluchach i półprzytomny z braku snu, nie wybrałem się do niego do kina, jednak teraz udało się nadrobić te braki poprzez platformy streamingowe i powiem szczerze, że nawet nie jestem aż tak niezadowolony, że do tego filmu usiadłem.

Fabuła
Zacznijmy od tego, że na papierze fabularnie 65 wygląda dziwnie, a nawet szalenie. Zacznijmy od wyjaśnienia skąd ten tytuł. Otóż tyle milionów lat temu dzieje się akcja tego filmu. Co więcej, gdzieś w galaktyce istnieje rasa obcych już wówczas na tyle zaawansowana technologicznie, że potrafią podróżować między układami planetarnymi. Co dziwne, ci obcy wyglądają dokładnie jak ludzie – od strony racjonalizacji kosztów jest to zrozumiałe, ale zgrzyt logiczny jest dość spory, aż w zębach chrzęści. Nasz główny bohater jest pilotem statku kosmicznego, który bierze udział w dalekosiężnych misjach kartograficznych i kolonizacyjnych.
Tym razem jego kontrakt miał trwać dwa lata (zakładam, że razem z wyglądem przeszedł do obcych również system określania czasu) i polegał na dostarczeniu kolonistów w nowe rejony kosmosu. No i tutaj jedziemy klasykiem – wypadek statku i trzeba awaryjnie lądować na pobliskiej planecie. Przeżywa tylko nasz główny bohater i, jak się po czasie okazuje, tylko jeden kolonista – nastoletnia dziewczyna w wieku córki protagonisty. Ale to nie wszystko. 🙂

Są trzy problemy, które w zasadzie są istotą tej historii. Kapsuła ratunkowa, którą można uratować się z tej planety i wezwać pomoc, jest oddalona kilka kilometrów od naszych bohaterów – statek rozpadł się na kilka części podczas wejścia w atmosferę. Do planety zbliża się ogromny meteoryt i akurat spadnie w rejonie, w którym przebywają rozbitkowie, więc trzeba się spieszyć. No i jest jeszcze coś, co utrudnia ucieczkę – na powierzchni grasują ogromne gadzie stwory. Tak, są to dinozaury, a planeta to Ziemia akurat tuż przed wielkim wymieraniem po uderzeniu meteorytu w Jukatan.
Nie brzmi to dobrze, prawda? W pełni zgoda, ale musze przyznać, że na ekranie nie jest tak źle. Może podam przykład ze zbyt dużego kalibru, ale trochę to przypomina W Stronę Słońca, w którym – przypomnę – astronauci mieli naprawić Słońce atomówkami, no bo jak inaczej? 😛 Oczywiście film w reżyserii Danny’ego Boyle’a jest produkcją o wiele lepszą w zasadzie pod każdym względem, ale chodzi mi o to, że na papierze 65 wygląda dużo gorzej, niż na ekranie.

Drugim tytułem, już dużo mniej pochlebnym, jaki mocno mi się kojarzy nie tyle z trzonem fabuły, co klimatem i ogólnym odczuciem, jest 1000 lat po Ziemii w reżyserii M. Night Shyamalana. Tak, wiem… Ten film z rodziną Smithów w rolach głównych to tytuł słaby i umówmy się: z 65 nie jest jakoś dużo lepiej. Ogląda się to po prostu dużo lepiej i jest o wiele lepiej zrealizowany.
Realizacja
Jak już przy realizacji jesteśmy to zacznijmy od chwalenia. Efekty specjalne są na solidnym poziomie – nie przeszkadzały, a to już, jak zawsze, mi wystarczy. Aktorsko też bardzo w porządku – jest to w zasadzie teatr dwóch aktorów, bo poza pierwszymi kilkoma scenami na rodzimej planecie innych postaci nie zobaczymy. Koń pociągowy i samograj – czyli Adam Driver – robił swoje, pokazał też w końcu co tam pamięta ze swojego szkolenia jako marines. Chyba z resztą pierwszy raz w filmie mógł wykorzystać wiedzę nabytą w wojsku.

Dobre wrażenie zrobiła też młoda Ariana Greenblatt, dużo lepsze niż potem w Barbie, gdzie grała na poziomie kostki masła. Była naturalna i wiarygodna, choć można byłoby się przyczepić do motywacji jej postaci. To już jednak bardziej problem scenariusza i to nie jedyny. Trzon fabuły sami widzicie jaki jest – szału nie ma. Jest też niestety mocno wtórny, bo to kolejny film akcji, gdzie rozbitek chroni uciśnionego dzieciaka, żeby razem na końcu się uratować z opresji. Czasami scenarzyści idą też na skróty i dostajemy klasyczne nielogiczne działania bohaterów.
Bardzo tutaj boli decyzja, aby obca rasa, z której pochodzą bohaterowie opowieści wyglądali tak, jak ludzie. Rozumiem, że tak było taniej, ale jak nie chcieli wydawać majątku na charakteryzację, która w zasadzie i tak nie wniosła by wiele do treści filmu, to trzeba było jednak inaczej wyjaśnić dlaczego bohaterowie to ludzie – jakaś podróż w czasie, czy inne sztampowe rozwiązanie – przecież cały scenariusz to recykling i nie ma co się miarkować w temacie historii znalezienia się postaci 65 milionów lat wcześniej.

Podsumowanie
Nie ma co tutaj ukrywać – 65 to nie jest film wybitny i nie ma co się dziwić, że zaliczył finansową wtopę w kinach. Za mało tu powiewu świeżości i oryginalnej myśli twórców. Jest za to sporo wtop logicznych w scenariuszu i bardzo mało science jak na film science-fiction. Jednak mimo wszystko oglądało mi się to dobrze. Dostajemy prostą rozrywkę z dinusiami w tle.
Może moja ocena jest łagodniejsza dlatego, że obejrzałem 65 w domu, a nie w kinie. Nie wydałem zatem na ten produkt dodatkowego grosza. Do kotleta, albo na niezobowiązujący i nieangażujący mentalnie wieczór jak znalazł. Ale tylko pod warunkiem, że macie go dostępnego w jakimś wykupionym streamingu. Miejcie jednak na uwadze, że jest to wtórne i prawdopodobnie za miesiąc zapomnicie o istnieniu 65. I tylko pod taką adnotacją mogę tę produkcję polecić komukolwiek.