Tak, wiem. Obiecałem sobie, że po przesycie Marvelem i ogólnym upadku jakości produkcji spod znaku MCU nie usiądę przez jakiś czas do tego uniwersum. Ale cóż… Miałem spotkanie rodzinne i mój rodzony rodzic zaczął opowiadać, że oglądał Echo – nowy serial Marvela – i całkiem mu się to podobało. Przekonało mnie to, więc stwierdziłem, że dam serialowi szansę i spróbuję. W końcu to tylko 5 odcinków. Taaa… Dzięki tato… Mam to za sobą i nie jestem wcale zachwycony.
Echo, echo, echo…
Włodarze MCU stwierdzili, że stworzą nową markę, będącą czymś w rodzaju niezależnych opowieści wewnątrz uniwersum. Tak powstało Marver Spotlight, które w założeniu ma przybliżać historie postaci stojących gdzieś z boku i nie mających zbyt wiele wpływu na główny kierunek rozwoju uniwersum. Cóż… 🙂 Zupełnie, jakby uniwersum rozwijało się teraz w jakimś konkretnym kierunku… 🙂 Ale mniejsza z tym, złośliwości na bok. Pierwsza produkcja z tego cyklu bierze na warsztat Mayę Lopez (Alaqua Cox), wcześniej widzianą jako jedna z drugoplanowych postaci w serialu Hawkeye, a także jej wendettę przeciwko szefowi nowojorskiego podziemia znanemu jako Kingpin (Vincent D’Onofrio).
Maya pracowała przez wiele lat dla Kingpina, ale po tym, gdy dowiedziała się, że to on stoi za śmiercią jej ojca, postanowiła się zemścić. Hawkeye kończy się sceną, w której nasza bohaterka strzela z bliska w głowę swojego byłego szefa i wydawałoby się, że nowy serial będzie opowiadał o tym, jak powoli niszczone jest imperium gangstera. Maya wraca bowiem w rodzinne strony, by stamtąd dalej podkopywać interesy reszty gangsterów. Niestety zbiry wpadają na jej trop, a dodatkowo okazuje się, że strzał z pistoletu w głowę z odległości około metra wcale nie jest zabójczy. Kingpin wraca…
Znowu to samo? Serio…?
Jak widać zarys i zawiązanie fabuły wcale nie są jakoś odkrywcze, ale samo w sobie nie jest to złe. Nie mam nic do prostych, ale wciągających historii, lecz nie z tym mamy tu do czynienia. Gdyby postacie zachowywały się konsekwentnie, gdyby Kingpin budził lęk samą obecnością na ekranie i gdyby nie problemy z tempem opowieści, to nawet byłoby to wszystko znośne. Niestety za dużo rzeczy się nie udało…
Zacznę od tego, że cały sezon ma pięć odcinków, ale fabuły w nim jest tylko na cztery. Uniwersum Marvela jest teraz tak bardzo rozbudowane, że twórcy mają tylko dwie możliwości przy nowych tytułach (i żadna nie jest dobra): albo założą, że widzowie znają wszystko z ostatnich 15 lat od podszewki, albo początek serialu przeznaczą na przypomnienie czegoś, co już pojawiło się wcześniej. Producenci serialu Echo poszli drugą drogą. Około 40 minut z 50 w pierwszym odcinku to ujęcia, które już widzieliśmy. Niestety trochę rozumiem scenarzystów… Ja widziałem Hawkeye’a, ale może są tacy, których ominęła ta przyjemność i im będzie takie wprowadzenie potrzebne.
Problem w tym, że cierpi na tym tempo. Pierwszy odcinek siłą rzeczy jest bardzo szybki i dzieje się w nim dużo rzeczy do ogarnięcia, by potem – od drugiego – historia mocno zwolniła. Od strony fabularnej jest to słabe, choć pewnie nieodzowne.
Bohaterowie i fabuła
Skupmy się jednak na tym, co najważniejsze, czyli na postaciach i na historii. Jakby to powiedzieć… Mój tata był na tak, ale ja mam zdanie przeciwne. Bohaterowie nie zachowują się konsekwentnie i są po prostu głupi i uparci. Postaci niestety są płaskie i charakteryzowane przez jedną cechę. Główna bohaterka jest napędzana przez zemstę i dąży do zniszczenia czegoś, co uważa za zło, ale zapomina o tym, że sama była przez wiele lat prawą ręką Kingpina i to ona zabijała, kradła i niszczyła niewinnych. Co z tego, że na polecenie szefa. Osobiście wydaje mi się, że przydałby się tu jakiś wyrzut sumienia, próba odkupienia przez naprawienie zła, ale nic takiego nie ma tu miejsca. Maya to po prostu maszyna do tłuczenia innych i tyle. Patrząc przez pryzmat takiej motywacji dochodzimy do wniosku, że to nie jest postać pozytywna, ale raczej antybohater, choć scenarzyści usilnie starają się ją pokazać inaczej…
Z innymi nie jest lepiej. Babka Mayi obwinia wnuczkę za śmierć córki, choć ta wcale nie była niczemu winna. Obie przez circa 20 lat nie odzywają się do siebie, by nagle w 4 odcinku dojść do wniosku, że w sumie, to się kochają i cenią. Najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa umie tylko robić maślane oczy i służy głównie do porywania, a wioskowy głupek to nieudolny comic-relief.
Mało tego. Scenarzyści pchają bohaterów w kierunku, który przewiduje scenariusz nawet pomimo tego, że czyny postaci krzyczą o pomstę do nieba. Przykład: Maya została w pewnym momencie porwana i uwięziona, by być wymienioną na nagrodę za jej głowę. I co? Uwalnia się. A jak? Za pomocą „przypadkowo” pozostawionego obok ostrego przedmiotu. 🙂 Serio. Porywacz podnosi podejrzany przedmiot, ogląda, po czym przynosi i zostawia obok bohaterki w jej zasięgu.
Tu dużo rzeczy się kupy nie trzyma, a brak konsekwencji powoduje, że trudno mi było się zaangażować podczas seansu. Kingpin został postrzelony z przodu w oko, kula dostała mu się do czaszki, ale czy to ma jakieś konsekwencje? Absolutnie żadnych. To tylko pewna niedogodność. Zresztą on sam też nie wiadomo czego chce, a przynajmniej ja tego nie zrozumiałem.
Na koniec kilka słów o elemencie superbohaterskim w serialu, czyli tajemnicy pochodzenia Mayi i tym, że jej dziedzictwem jest korzystanie z – czasami nadnaturalnych – umiejętności swoich przodków. Jak to ma się do fabuły i w czym niby ma tu pomóc? Jaki jest cel posiadania tych umiejętności? Czy coś z punktu widzenia fabuły lub motywacji albo rozwoju bohaterów się zmienia w kontekście np. daru leczenia? To chyba tylko było po to, żeby jakoś wyjaśnić tytuł i pseudonim bohaterki. „Echo” z jednej strony oznacza to, co dostała od przodków Maya, a z drugiej to dobry pseudonim dla kogoś niesłyszącego i posługującego się językiem migowym.
A no tak… W ostatnim odcinku okazuje się, że korzystanie z umiejętności przodków w rodzinie Lopez jest powszechne, co pozwala np. siedemdziesięcioletniej babce Mayi pokonać zbirów w bójce na pięści.
Czy Echo ma jakieś zalety?
Jakieś by się znalazły. Podobała mi się muzyka z czołówki. Bardzo klimatyczna. I w jednej scenie pierwszego odcinka widać Daredevila. Echo stara się też urozmaicić świat serial przenosząc fabułę do niewielkiego amerykańskiego miasteczka, gdzie większość z mieszkańców to potomkowie rdzennych Indian. To jednak dla mnie nie jest ani zaleta, ani wada. To trochę tak, jak w przypadku filmu Blue Beetle, gdzie bohaterami byli imigranci z Meksyku. No fajnie, jest różnorodnie, postaci mają swoją kulturę i trochę inne obyczaje, ale jeśli fabuła jest słaba lub wtórna, to na nic nawet najbardziej odległa egzotyka.
Podsumowując… Oglądałem serial do końca, ale nie ukrywam, że trochę się do tego zmuszałem pod koniec. Może nie jest aż tak tragiczne, jak She Hulk, ale Echo to za mało, bym znowu wrócił do Marvela. Serial nie rozwiązuje żadnych z trapiących to uniwersum problemów i – wybacz tato – po prostu się na nim nudziłem.