Aleria to odcinek po pierwsze dwóch prędkości, a po drugie jest to epizod, w którym łączą się wątki większości bohaterów serialowego Halo. Ma to swoje plusy i minusy, o których nie omieszkam wspomnieć za chwilę. Co ciekawe, twórcy przypomnieli sobie też o tytule serialu i tytułowe Halo zaczęło być gdzieś powoli wspominane. Ogólnie dzieje się tutaj dużo i nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba.
Fabuła
Fabularnie jest dosyć ciekawie. Zaczynamy od beznadziejnej sytuacji na Reach, gdzie Silver team, Soren i doktor Halsey pomogli w ewakuacji jak największej liczby mieszkańców. Kiedy byli przekonani, że zginą z rąk Przymierza, tyłek ratuje im żona Sorena Laera, która wlatuje w ostatnim momencie i zabiera resztę bohaterów na pokład swojego statku. Od tego momentu kolejnym zadaniem ekipy jest odnalezienie syna Sorena, który najprawdopodobniej jest na tytułowej dla tego odcinka planecie Aleria.
Tutaj jest czas na wylizanie się z ran i mentalne ogarnięcie tego, co działo się na Reach. Master Chief ma czas na wyśnienie sobie tego i owego z doktor Halsey, Soren i Laera szukają Kesslera, swojego syna, a Riz musi wylizać się (znowu!) z ran bitewnych. Zatem znów mamy spowolnienie akcji i sporo gadania oraz snucia się po ekranie. Na szczęście w większości jest to snucie w miarę produktywne, ale jest też moja „ulubiona” postać…
Do gry wchodzi jak zawsze wkurzająca Kwan, która tym razem ma jakąś dziwną potrzebę pogrzebania w ziemi poległych ludzi. Gdy przychodzą reprezentacji jakiejś innej religii z Alerii, to się buntuje i robi dramat, bo ona musi ciało zakopać, a nie wolno go spalić. O co chodzi? Pewnie o jakieś podkreślenie symbolicznego poradzenia sobie z żałobą, ale jest to rozwiązane łopatologicznie i nudne, jak wszystko co z Kwan jest związane. To ona powinna postanowić… nie wiem… nawracać resztę Alerian na swoją religię i pozostać na koniec odcinka na planecie. Tymczasem zamiast niej bohaterów opuszcza Riz, która postanawia pozostać na Alerii i w tym spokojnym społeczeństwie spędzić emeryturę.
Muszę przyznać, że odcinek byłby nudnawy gdyby nie fakt, że w końcu pokazano nieco szerzej wątek Makee, czyli zarazem to, co się dzieje po drugiej stronie konfliktu. Nie ma tutaj rewelacji, ale fajnie, że mamy tutaj zaczyn do poznawania znów lepiej Covenantów. Co jednak najważniejsze, nareszcie zaczyna być mowa znów o Halo, czyli ogromnym pierścieniu stworzonym przez pradawną rasę Forerunnerów. Jest szansa, że w końcu zacznie się prawdziwy wyścig między ludźmi a przymierzem, którego celem jest zdobycie kontroli nad Halo. Mam też nadzieję, że będzie to pretekst do wyjaśnienia, o co chodziło ze scenami na Halo w końcówce poprzedniego sezonu.
Podsumowanie
Niewiele więcej można na temat Alerii powiedzieć. Jest to bardzo przeciętny, spokojny odcinek Halo. Może twórcy uważali, że jest taki potrzebny po akcji z inwazją na Reach. Moim jednak zdaniem jest to błąd, bo mamy bardzo rwane tempo i przewiduję, że ten sezon skończy się jakiś cliffhangerem pokroju wylądowania na Halo naszych bohaterów i ciemny ekran, napisy końcowe, czekaj sobie teraz dwa lata na ciąg dalszy. Bardzo nie lubię takich tanich, przewidywalnych zabiegów stylistycznych.
Co więcej niestety twórcy Halo mają jakieś ciągoty do takich tanich zagrywek. Bo już po raz kolejny kończyli poprzedni odcinek dramatycznie, żeby w 5 minut kolejnego wszystko wyjaśnić i powrócić poniekąd do status quo. Uważam to za brak umiejętności pisania scenariusza i nie cenię sobie takich rozwiązań w nowoczesnych serialach. Jednak ostatecznie Alerię oglądało się całkiem przyjemnie, a jedynie, co jak zwykle mi się nie podobało, to wątek Kwan, która jest dla mnie już kompletnie zbędnym balastem całej produkcji.