Shogun – odcinek 5 – recenzja

Piąty odcinek serialu Shogun był tym, czego się w zasadzie spodziewałem. 🙂 Rozmawiając ze starszymi widzami, którzy pamiętają jeszcze mini serial z lat 80-tych Richardem Chamberlainem, jakoś szczególnie zapamiętali scenę z bażantem. A więc… mamy w końcu bażanta!

Fabuła

Odcinek skupia się na trzech wątkach, bardzo zgrabnie je łącząc w całość. Pierwszym są konsekwencje tego, co poprzednio wyczyniał synalek Toranagi, a co w sumie doprowadzi do otwartej wojny pomiędzy rodami o prymat w Japonii. Toranaga zbiera siły i z jednej strony pokazuje złość na synka i Yabu, którzy pozwolili na rozwój wypadków prowadzący do starcia z Ishido, ale z drugiej sprytnie wykorzystuje sytuację, aby pokazać Yabu, kto tu rządzi. Inteligentna intryga zawsze dostaje u mnie wysokie oceny i tak samo jest tym razem. Bardzo się cieszę, że nie zmarnowano tu potencjału, który jest w książkowym pierwowzorze i nie pokuszono się, o jego ulepszenie.

Shogun: Aż iskrzy...
Źródło: FX/Disney+

To nie jest tak, że serial jest wierną adaptacją. Wprowadzono bowiem kilka drobnych zmian, które nie mają większego wpływu na bieg wydarzeń, ale są wprowadzone z konieczności. Chodzi o to, że język ekranu różni się trochę od języka książki. Na ekranie wszystko jest podporządkowane rytmowi odcinka…

Jedną z takich drobnych zmian jest sposób, w jaki John dostał bażanta. W książce był to prezent od Fujiko, natomiast w serialu bażant jest darem od samego Toranagi. Nie zmienia to jednak faktu, że – w końcu – dochodzimy do pamiętnej sceny, w której zachwycony i uśmiechnięty Anglik wiesza bażanta pod dachem swojego domu, by ten skruszał i był smaczniejszy. John nieświadomie zrobił coś niewyobrażalnego dla Japończyków, dla których bażant cuchnął i gnił. Jedynym honorowym wyjściem dla nich było, by ogrodnik (ochotnik) poświęcił się, zdjął truchło – co jednocześnie przyniosło ulgę wszystkim dookoła, a jednocześnie było wyraźnym złamaniem zakazu wydanego przez pana domu. Ogrodnik został zatem honorowo ścięty poza ekranem i bez wiedzy Johna.

Shogun: Ćwir ćwir mniam mniam. Wakarimasu ka?
Źródło: FX/Disney+

I tu mam jednak spore zastrzeżenia. Zarówno w książce, jak i w serialu Shogun z 1980 John bardzo mocno przeżył całą sytuację. To była okrutna i sroga nauczka tego, jak zachowują się Japończycy i jak działa ich kultura. Pamiętam z poprzedniego serialu, że wcielający się w Johna Richard Chamberlain stał na klifie i ryczał jak bóbr, nie mogąc sobie poradzić z wyrzutami sumienia. A tutaj…? Cóż… John stanął jak wryty, stwierdził „Zabiłem go, to moja wina„, po czym akcja ruszyła dalej. Według mnie zdecydowanie zabrakło tutaj czasu na to, żeby całość wybrzmiała. To nie niosło aż takiego ciężaru, jak powinno…

Idźmy jednak dalej. Rewelacją odcinka jest powrót do żywych Buntaro, czyli męża Mariko. Nikt się tego nie spodziewał. 🙂 Oczywiście powrót Buntaro jest okazją do tego, żeby mocno zachwiać relacją między Mariko i Johnem – i to zarówno w kontekście różnic kulturowych, jak i rodzącego się między nimi uczucia. Buntaro to paskud i brutal. Pogardza „barbarzyńcą” i znęca się nad żoną, ale robi to, co każe mu obyczaj i finalnie przeprasza Johna. Ale nie za to, co zrobił jemu, czy żonie, o nie! Kultura kazała Buntaro przeprosić za „zakłócanie miru domowego”. To kolejna lekcja dla Anglika, który próbuje odnaleźć się w obcym świecie.

Shogun: Oto pan Toda-sama, przez przyjaciół zwany Buntaro. Z nim nie zadzieramy...
Źródło: FX/Disney+

Odcinek kończy się niezłym trzęsieniem ziemi – i to dosłownie. Podczas spotkania wszystkich bohaterów poza wioską, gdzie stacjonowały siły Toranagi, zaczyna się trząść ziemia. Część ludzi ginie, a sam przyszły shogun również zostaje wciągnięty pod sypiące się zwały błota. Na szczęście John rusza na ratunek, pomaga wykopać daimyo, a ostatecznie – ponieważ Toranaga gubi swoje miecze – daje mu swoje. Scena fajna, ale w trakcie jej oglądania zacząłem się zastanawiać… Jak to jest, że nikt inny nie wpadł na ten pomysł? 🙂 Syn Toranagi, Yabu… każdy z nich mógł skorzystać z okazji, żeby wkupić się w łaski władcy, ale to „barbarzyńca” trochę nieświadomie zrobił coś, co pomogło mu podnieść swój status i zyskać po raz kolejny odrobinę szacunku.

Jak podsumować odcinek?

Cóż… Shogun to ciągle kawał świetne zrealizowanego i bardzo inteligentnego kina. Nie jest to głupia historyjka, ale dość skomplikowana intryga i w trakcie seansu trzeba się trochę skupić, żeby wychwycić wszystkie niuanse tego, co się na ekranie dzieje. Dla mnie osobiście serial bardzo mocno zyskuje tym, jak przedstawia bohaterów. To nie są płaskie, jednowymiarowe postacie, ale skomplikowani bohaterowie, uczący się i zmieniający w trakcie rozwoju wydarzeń. Ciekawe jest to, jak John i część Japończyków początkowo traktuje siebie z odrazą, ale potem, przez kolejne odcinki, zaczynają doceniać i szanować wzajemne odmienności. Ten szacunek dla kultury, bohaterów i fabuły to coś, na co warto zwrócić uwagę.

Shogun: Ciekawe, dlaczego nikt nie wpadł na to, żeby oddać Toranadze własne miecze...
Źródło: FX/Disney+

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do chwil, w których serial nie pozwala odpowiednio wybrzmieć emocjom, albo do braku niektórych scen z książkowego pierwowzoru. Tak jest z rozpaczą po zabiciu ogrodnika, czy brakiem próby samobójstwa w poprzednim odcinku. Nie zmienia to faktu, że Shogun jest – jak na razie – jednym z najlepszych i najciekawszych seriali, jakie oglądałem w ostatnim czasie. Dla mnie to murowany przebój.

Shogun – odcinek 5 – recenzja
Tagi:        
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.