
Dobrnęliśmy do finałowego odcinka drugiego sezonu Halo. W końcu mam pełen obraz pracy scenarzystów i na koniec tego artykułu pokuszę się o podsumowanie całej serii. Najpierw jednak skupię się na samym odcinku o wiele mówiącym tytule Halo. Proszę zatem o skupienie, bo dzieje się w nim dużo. Tak dużo, że można by z pół sezonu tym obsypać… Tak… Pół sezonu… Hmmm…

Fabuła
W każdym razie, wracając do sedna sprawy, odcinek rozpoczyna się dosyć enigmatycznie i zaskakująco. Master Chief siedzi w ciemnym pomieszczeniu i z kimś rozmawia, niejako zdaje relację z ostatnich wydarzeń, w których brał udział. Ma to sprawić wrażenie, że finałowy odcinek, przynajmniej w części dotyczącej Johna, jest snutą przez Spartanina opowieścią. Miałoby to nawet fajny klimacik, gdyby nie inne wątki, które się przeplatają w tym epizodzie. Potencjał był i było to wykonalne, ale w jakimś niezrozumiałym dla mnie procecsie decyzyjnym postanowiono zapychać sezon pierdołami, a wszystkie ważne wydarzenia upchać do ostatniego odcinka.
Do Master Chiefa jeszcze wrócimy, tymczasem fabuła przenosi nas na okręt desantowy, gdzie Spartanie w wersji III szykują się do abordażu zgodnie z tym, do czego się przygotowywali. Scena nieco przypomina Szeregowca Ryana – mam na myśli tutaj słynną scenę lądowania wojsk aliantów w Normandii. Jest widowiskowo i miało być dramatycznie. Kapral Perez się modli, jest totalnie zdenerwowana, obok wybuchają statki z innymi drużynami Spartan. Problem w tym, że dramaturgia tutaj ucierpiała, bo nowych Spartan na ekranie było za mało przed tym odcinkiem.
Czy był czas na pokazanie więcej szkolenia? Oczywiście. Czy zamiast dziwnych wycieczek osobistych Johna, albo durnego wątku Kwan de facto finalnie absolutnie nic nie wnoszącego do czegokolwiek można było pokazać Spartan III i się z nimi zżyć, pokazać plany ataku, strategii, po co w ogóle ich stworzono i czym różnią się od poprzedniej generacji? No oczywiście, że można było. Jednak dziwnym trafem scenarzyści postanowili nam dawać odcinki o pogrzebach i inne dziwactwa zapychające odcinki. Jak się już domyślacie, jestem na nich wściekły! A na tym nie koniec.

Flood mnie zalewa, gdy o tym myślę!
Na Onyxie rozprzestrzenia się natomiast Flood (łac. Inferi redivivivus), który wydostał się jako zarodniki z artefaktu. Pojawia się do k.. nędzy dopiero w finale odcinka!! W finale!! Bawimy się w durne szukanie synków i idiotyczne wątki Kwan, która chce, ale nie chce grzebać jakichś tam ludzi, ale Flood – jeden z najważniejszych tworów tego uniwersum – wprowadzimy w 50-minutowym ostatnim odcinku, w którym na dodatek dzieje się bardzo dużo!! Dlaczego? Scenarzyści i producenci, co wy mieliście w głowach? W tym wszystkim mamy dwa wątki – doktor Halsey i jej córki oraz Sorena i reszty zbędnej jego watahy. Rozgrywając to na spokojnie, na przestrzeni 2-3 odcinków, mielibyśmy bardzo ciekawą i wciągającą historię. Natomiast tutaj pędzono, a wszystko miało ostatecznie wydźwięk ataku zombie nie różniącego się od setek innych, które znamy z popkultury. A na koniec jeszcze powiązana została fabularnie Kwan z Floodem… Brak słów.
Ostatecznie wątek doktor Halsey był naprawdę ciekawy i absolutnie brakowało więcej czasu ekranowego na rozwój jej relacji z córką. Ważne natomiast, że tutaj jest wyjście na ciekawą historię w następnym sezonie, która mocno będzie właśnie związana z Flood. Jeśli wymienią scenarzystów, to będę bardzo mocno zainteresowany, jak się to dalej potoczy.

Bitwa o Halo
Jak już wspomniałem, Spartanie szykowali się do abordażu na statek Przymierza, a to dlatego, że po odnalezieniu przez obie strony konfliktu tytułowego Halo, czyli megastruktury stworzonej przez niejakich Forerunnerów, doszło do bitwy ludzi i Covenantów. W tym wszystkim brał udział też Master Chief, którego misją było przedostanie się do Halo w trakcie, gdy flota Narodów Zjednoczonych zajmuję uwagę Przymierza.
Tutaj też mam parę uwag. Po pierwsze bitwa wyglądała rewelacyjnie. Miłe dla oka było zobaczyć ogromne statki nawalające się nawzajem. W tym wszystkim jeszcze walka żołnierzy podczas abordażu, desant. Jest dynamicznie, ładnie i chce się więcej. Jednak znów przypomnę: czasu nie mamy, bo trzeba było w piątym odcinku oglądać przez 40 minut rozterki Kwan na temat chowania jednego ze Spartan. W militarnym science fiction!! Dobra Wookie… Uspokajamy się…
Znów potencjał był. Zabrakło czasu. A jak zabrakło czasu, to bitwa była krótka niestety. Oprócz tego nie mieliśmy żadnej głębi strategicznej. Po prostu widzieliśmy nawalające do siebie statki. Brakowało mi jakiegoś briefingu przed bitwą. Mocne strony floty ludzkiej, słabe Przymierza, jaka jest liczebność, jaka strategia podejścia, na co zwrócić uwagę. Wiedzielibyśmy wtedy i uwierzyli przede wszystkim, że nowi Spartanie poświęcają życie dla jakiejś ważnej sprawy, że nie ma innego wyjścia i tak dalej. A tak dostajemy tylko dziwne ekspozycje, z tym związane wplątane w dialogi, często podczas z założenia bardzo dramatycznych scen. Przez to cierpi widowisko jak i dramaturgia.

Ilość Halo w Halo
Jak się można było spodziewać ostatecznie akcja przenosi się na Halo. John wcześniej odzyskuje Cortanę w dość idiotyczny i bardzo bajeczny sposób – waląc pięścią w konsolę okrętu Przymierza. Jak się dostała do systemu okrętu Covenantów to w sumie kolejny wątek tego odcinka, ale już go sobie podaruję opisywać. Niebieskie światełko otacza powoli zbroję Spartanina i myk Cortana już jest z powrotem w głowie Master Chiefa – subtelne, wyrafinowane, wiarygodne i oparte na naukowych fundamentach. Potem rozbijają się na pierścieniu zbudowanym przez Forerunnerow. Ostatecznie muszą się oczywiście zmierzyć z Makee i Arbitrem. Dochodzi do widowiskowego pojedynku, w którym zwycięzca mógł być tylko jeden. Tak się w zasadzie kończy odcinek i dowiadujemy się, że istotą, z którą Master Chief rozmawiał na początku odcinka, jest monitor. Upraszczając: monitor to sztuczna inteligencja zarządzająca Halo, pojawiająca się w grach wielokrotnie.

Podsumowanie odcinka
Jak sami widzicie i jak Was na początku ostrzegałem, w odcinku dzieję się dużo. Moim zdaniem zdecydowanie za dużo, tym bardziej, jeśli połowę odcinków całego sezonu zajmują wątki i historię kompletnie nieważne i zapychające tylko czas. Jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe i dawno nie widziałem tak spartolonego potencjału. Sama bitwa wyglądała świetnie i chciało jej się więcej i to na kilku poziomach, o czym wspominałem wyżej. Mimo że była miła dla oka, to jako widz miałem wrażenie, że jest mało ważna, skoro ją tak krótko i po macoszemu traktują.
Nareszcie jest prawdziwe Halo i jak rozumiem mocny cliff hanger, to uważam że tam też gnali niepotrzebnie. Przydałoby się z pół chociaż odcinka badania tej struktury, odkrywania jej i szukania budynku monitora. Rachu ciachu i po strachu. Znów po co się było spieszyć? Można było napawać się Halo, skoro w końcu po 2 sezonach do niego docieramy. W serialu, który nazywa się… Halo.
Bardzo dobrze, że pojawił się Flood. Znów szkoda, że dopiero w finalnym odcinku, gdzie akcji i tak nie brakowało. Niemniej jednak dobrze, że jest i dobrze, że wątek Halsey będzie teraz z nim mocno związany. Natomiast druga historia z nim związana, czyli Kwan i Soren, to kompletne nieporozumienie. Scenarzyści mieli doskonałą okazję uśmiercenia tej kuli u nogi, nawet w dramatyczny (niech im będzie) sposób, byle bym już nie musiał ich oglądać.
Krótko mówiąc odcinek całkiem dobry, ale odbiór jego psuje fakt, że treści w nim zawarte mogły być spokojnie rozłożone. Czasu by wystarczyło.

Podsumowanie sezonu drugiego Halo
Wiele już napisałem w toku omawiania finałowego odcinka, ale warto to jeszcze uporządkować i podkreślić. Serial ma ogromny potencjał, który moim zdaniem jest marnowany i to w bardzo głupi sposób. Problemem jest scenariusz, w którym jest miejsce na głupie i niepotrzebne wątki, a jednocześnie trzeba wszystko, co istotne, upchać w finalny odcinek. Rozłożone są tutaj źle akcenty niestety – brakuje rozwinięcia ważnych wątków, jak chociażby historia samego konfliktu z Przymierzem, czy stan wojny na chwilę obecną.
Kompletnie leży też rozwój postaci. Tak jak pierwsze odcinki tego sezonu dawały nadzieję, że jeśli jest mniej akcji, to chociaż zyskają na tym postacie, to po rewelacyjnym odcinku z upadkiem Reach wszystko się posypało. Bohaterowie są płascy i przeważnie w żaden sposób nie zmienili się w czasie trwania sezonu. Jeśli już, były to bardzo minimalne zmiany. Dobrym pomysłem było próba pokazania Spartan z ludzkiej strony, ale to też w pewnym momencie zniknęło.
Nie zniknął natomiast debilny, nudny i pozbawiony sensu wątek Kwan, a okazji do jego uśmiercenia było co niemiara. Tracono czas ekranowy na tę abominację, a potem upychane były ważne elementy historii w finalnym odcinku, jak to chociażby miało miejsce z Floodem. Moim zdaniem ratunkiem jest tutaj wymiana całkowita scenarzystów przed rozpoczęciem prac nad trzecim sezonem. Nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałem produkcję o tak sprzeniewierzonym potencjale – tu wszystko jest, co potrzebne jest do sukcesu tego serialu tylko – do jasnej cholery – zacznijcie pokazywać to, czym Halo w pierwowzorze jest – militarne science-fiction o elitarnym żołnierzy, elitarnego oddziału, na misjach, gdzie trup Przymierza ścieli się gęsto.