Jesteśmy już za połową serialu Shogun i szósty odcinek oznacza lekkie zwolnienie tempa. Dostajemy kilka retrospekcji, ale to wcale nie oznacza, że nie pokazano nam ważnych dla fabuły scen. Scenarzyści postanowili tutaj skupić się na kilku postaciach kobiecych i wątku bardzo mocno z kobietami związanym…
Pani Ochiba knuje
Zacznę od tego, co mi się tutaj mniej podoba, a mianowicie od retrospekcji pokazujących przeszłość Mariko i pani Ochiby. Dlaczego mi się to nie podoba? Bo według mnie te retrospekcje niewiele wnoszą. Dowiadujemy się z nich, że obie panie w młodości były przyjaciółkami, ale los je rozdzielił, gdy jedna z nich została konkubiną władcy, a honor drugiej został splamiony. Ok… Super, ale co to daje? Co nam to mówi, czego wcześniej nie wiedzieliśmy?
Jakaś tam dodatkowa informacja jest taka, że obie się znały wcześniej, ale to raczej nic zaskakującego. Co może ewentualnie ta scena wnieść nowego, to trochę więcej tła pani Ochiby i powodów, dla których nie cierpi Toranagi. Ale czy warto dla tego poświęcać aż tyle czasu antenowego? No nie wiem…
Z drugiej strony, sceny z panią Ochibą dają błyszczeć wcielającej się w tą rolę Fumi Nikaidô. Gdy pojawia się na ekranie od razu widać, że to intrygantka i wzbudzająca respekt żmija. 🙂 Jej maniera mówienia niby spokojnym głosem, ale z odpowiednią modulacją powoduje, że po plecach przebiegają ciarki i to chyba nie tylko widzom. 🙂 Jest w odcinku scena, gdy Ochiba rozmawia z Ishido, po którym – mimo technicznie posiadania większej władzy – też widać, że ma mieszane uczucia co do rozmówczyni. Tak więc w tym wątku aktorsko i realizacyjnie jest super, ale czy czas antenowy można by wykorzystać lepiej? Możliwe…
O romansie międzykulturowym słów kilka
Spora część odcinka jest poświęcone relacji między Mariko i Johnem, a wszystko przed pryzmat japońskiej kultury i odmienności. Otóż przyszły shogun w ramach podziękowania za uratowanie życia podczas trzęsienia ziemi (i aby dopiec Yabushige i Omi) przyznaje Johnowi spore lenno, dowodzenie pułkiem artylerii oraz dodatkowy prezent w postaci sfinansowania nocy u najbardziej znanej kurtyzany w okolicy. Nieźle to wszystko pokręcone, bo z jednej strony dla Europejczyka taki prezent jest co najmniej dziwny. W naszej kulturze domy publiczne mają przecież zupełnie inną symbolikę, niż w Kraju Kwitnącej Wiśni. John dodatkowo ma opory przed skorzystaniem z prezentu, bo czuję miętę do Mariko. A jakby tego było mało, to ową słynną kurtyzaną jest Kiku, czyli ulubienica Kashigi Omi… Ciekawe, czy Toranaga był świadom tego faktu. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa uznać, że tak.
W każdym razie, Toranadze się nie odmawia nawet, gdy ten wręcza dziwne prezenty. 🙂 Widzimy zatem najpierw negocjacje co do ceny za noc z Kiku. Zwyczaj każe, by te negocjacje były prowadzone przez wysłanników, a nie osobiście. Dlatego koszty spędzenia kilku godzin z Kiku w imieniu Anglika z opiekunką domu rozkoszy prowadzi jego oficjalna konkubina – Fuji – oraz niedoszła kochanka, czyli Mariko. Pokręcone, co nie? Ale dziewczyny dają radę, umowa zostaje zawarta i John spędza dość niezręczny wieczór w Domu Wierzb.
Co spodobało mi się w tej scenie, to pokazanie dwóch rzeczy. Pierwsza, którą pokazano w scenie wieczoru z Kiku, to sposób, w jaki kurtyzany umiały psychologicznie rozgryźć klientów i wykorzystać tą wiedzę. Kiku błyskawicznie zorientowała się, że obecna w pokoju Mariko jest dla Johna ważna, więc specjalnie usiadła w takim miejscu i mówiła takie słowa, które wypowiadane przez tłumaczkę brzmiały, jakby to właśnie Mariko oznajmiała Johnowi swoje uczucia. Atmosfera zrobiła się gęsta…
Po drugie John – zgodnie z książkowym pierwowzorem – coraz bardziej przekonuje się do nieznanej sobie kultury i nasiąka japończyzną. Uczy się oraz adaptuje. Choć w książce było to pokazane trochę lepiej, to nie zmienia to faktu, że mnie osobiście bardzo się to podoba. Pewnie będę się powtarzał, ale lubię inteligentnych bohaterów, którzy mają jakąś głębię i zmieniają się w trakcie toku akcji dzieła. Dla czegoś takiego zawsze daję plusa. Tutaj – pomimo gęstej atmosfery i chwili słabości – John zachował się po japońsku, cywilizowanie i ostatecznie spędził noc z Kiku, a rano wyszedł z przybytku z podniesioną głową. Ku zazdrości całej wioski z Omi na czele…
Gdzie ten Shogun?
Otóż niedaleko. Wątek Toranagi i jego walki z Ishido o prymat w Japonii jest może mniej eksploatowany w tym odcinku, ale to nie oznacza, że nic się tu nie dzieje. Przyszły shogun podejmuje bowiem ważną decyzję o przygotowaniach do szturmu na zamek Ishido w Osace i de facto rozpoczęciu otwartej wojny.
Cały odcinek jest wolniejszy niż poprzednie i daje oddech przed wydarzeniami, których będziemy świadkami w finale. Może i nie ma tu wielkich skoków w fabule, ale nawet i bez tego atmosfera jest ciężka, a emocje – jak na serial o kulturze, która ich otwarcie nie okazuje- aż wypływają z ekranu. Shogun to ciągle doskonale zrealizowany i wciągający serial, z doskonałym aktorstwem, więc nie przeszkadza mi, że scenarzyści postanowili poświęcić jeden epizod na pokazanie trochę tego, co dzieje się na poziomie Johna. Gdyby tylko troszkę ominąć te retroskekcje z panią Ochibą, to pewnie było jeszcze lepiej, ale co mi tam. 🙂 Polecam i będę polecać. A na razie czekam do przyszłego tygodnia na kolejny odcinek…