Tak, jak zwykle po zakończeniu każdego odcinka, jestem zdecydowanie zadowolony, tak po ósmym epizodzie serialu Shogun stwierdzam, że jest chyba odrobinę słabszy od poprzednich. Jesteśmy prawdopodobnie na etapie, w którym zawodnicy rozstawiają swoje figury na szachownicy i przygotowują ostateczny atak. Rzecz w tym, że ma to już miejsce od pewnego czasu… Nie oznacza to, że w odcinku nic się nie dzieje. Wręcz przeciwnie! Ładunek emocjonalny jest niesamowity – zwłaszcza w końcówce – ale… No właśnie… Ale…
Przyszły shogun niedomaga
Poprzedni odcinek kończy się sceną głupiej śmierci syna Toranagi, Nagakado. Teraz zaczynamy od tego, że Toranaga rozpacza po stracie młodego, podupada na zdrowiu i generalnie jest źle. Choć nie powiem… 🙂 Rozbawiła mnie wymiana zdań między bohaterami, którzy stwierdzają, że teraz mamy przed sobą zwyczajowe 49 dni żałoby, w czasie których armia Saekiego nie będzie niepokoić Toranagi. Jak dla mnie, to tylko potwierdza fakt, że przyszły shogun gra na zwłokę i potrafi wykorzystać nawet śmierć syna do swoich dalekosiężnych celów. Nieźle, nie?
W każdym razie wszyscy udają się do Edo – siedziby rodu – i tam po kolei, kolejni bohaterowie pokazują jak radzą sobie w dość tragicznej sytuacji. Ich władca wydaje się poddać, a oni związani przysięgami i lojalnością miotają się między honorowym poddaństwem i jakąś okazją do buntu.
Taki chociażby Buntaro. Pamiętamy go z tego, że jest odważnym wojownikiem na polu, ale bije też żonę za zbytnią poufałość z barbarzyńcą. Buntaro udaje się namówić Mariko na wspólną ceremonię picia herbaty, która jest tyleż niesamowita, piękna i sformalizowana, co kompletnie niezrozumiała dla Europejczyków i Amerykanów. Przyznam, że sam nie do końca rozumiem, co Buntaro chciał w ten sposób osiągnąć? Pogodzić się z żoną? Zająć czymś, żeby nie myśleć o porażce Toranagi? Trudno określić. W każdym razie pod koniec ceremonii, gdy Buntaro proponuje Mariko w końcu upragnioną śmierć, ta odpowiada – w bardzo niejapoński i bezpośredni sposób – jak bardzo go nie cierpi. A samuraj po jej wyjściu z chashitsu ryczy jak wół. Trochę zaskakujące, ale serio – dla mnie osobiście niezrozumiałe.
Dużo więcej rozumiem z tego, co wyczynia John Blackthorne, który przy wjeździe do Edo zostaje oficjalnie zwolniony ze służby i może robić, co tylko mu się podoba. Na przykład odwiedzić starych kumpli z Europy, którzy na pokładzie Erasmusa przybyli z nim do Japonii w pierwszym odcinku. Cała scena fajnie pokazuje, jak bardzo pilot się zmienił i jak zasymilował z japońską kulturą. 🙂 Załoga statku przebywa w najgorszej dzielnicy Edo, gdzie chyba najbardziej czują się jak w domu. Piją na umór, obściskują krągłe Japonki i generalnie zachowują się jak barbarzyńcy. I tu pojawia się ogromna różnica w stosunku do tego, jak scenę opisał Clavell w książkowym pierwowzorze.
W powieści żeglarze witają Johna z otwartymi ramionami, cieszą się ze spotkania, a sam John obiecuje im, że w ciągu miesiąca wrócą na statek. Wszyscy są zadowoleni i uśmiechnięci i dopiero po wyjściu od kumpli John orientuje się, że oblazły go wszy. Tymczasem w serialu jest o wiele bardziej ponuro. John już na wejściu do uliczki widzi, że otoczenie jest zrujnowane – jak na standardy japońskie wręcz odpychające. Słyszy hałasy, widzi zataczającego się Salamona i wręcz od razu chce odejść, ale przyłapany przez żeglarza rozmawia z nim, co kończy się bójką. Cała załoga obwinia go o obecną sytuację, w której muszą żyć w obcym i niezrozumiałym kraju. Nie rozumieją tylko tego, że można się zaadaptować i żyć tam godnie, co pokazuje przykład Johna. Trzeba tylko odnieść się go Japończyków z szacunkiem i użyć inteligencji. 🙂 Jednak nie wszyscy tak potrafią. Mam wrażenie, że serial pokazał całą sytuację bardziej realnie, niż książka.
Emocje na końcu
Wróćmy jednak do Toranagi i jego genialnego planu. Cóż… To są właśnie te moje zastrzeżenia co do ósmego odcinka serialu, bo jakikolwiek by ów plan nie był, to nie posunął się za bardzo do przodu. Przyszły shogun od dwóch odcinków ciągle kupuje czas i stara się z jednej strony udawać zmęczonego, załamanego i słabego, ale z drugiej utrzymać swoich wasali w ryzach i nie dopuszczać do buntu. Tu nic się nie zmieniło. Jedyne, co pokazuje się widzom w tym odcinku, to przekraczanie kolejnych granic w tych próbach. W dodatku bardzo emocjonalnie.
Toranaga zbiera swoich wasali, by wymóc na nich przysięgę wierności. Cała sytuacja wymyka się spod kontroli, bo gdy dwóch z generałów zaczyna się buntować, to Toda Hiromatsu – największy przyjaciel Toranagi i powiernik od wielu lat – wyzywa władcę, za co momentalnie jest zmuszony do honorowego popełnienia seppuku. Widać, że oboje walczą z emocjami i starają się zachować kamienną twarz, ale obu średnio się to udaje. W końcu łączy ich historia i od prawie 50 lat żyli jak ojciec z synem. Ostatecznie głowa Hiromatsu toczy się po podłodze, a przyszły shogun łamie wolę wystraszonych wasalów.
Muszę tu wspomnieć o dwóch rzeczach. Po pierwsze dla mnie cała sytuacja tylko potwierdza to, co o planie wiedziałem od dawna. Hiromatsu poświęcił się i oboje z Toranagą przygotowali całą scenę tylko po to, żeby reszta wasali nie śmiała już mruknąć o buncie. Generał został po cichu wdrożony w plan i zrobił to, co zrobił kierowany lojalnością. To okrutne, ale oddanie życia okazało się skuteczne. Poza kupieniem czasu i odsunięciem buntu na jakiś czas wszyscy dookoła – łącznie z ewentualnymi szpiegami Ishido w okolicy – wierzą, że Toranaga jest słaby i niedługo zostanie pokonany.
A druga sprawa, to umiejętności aktorskie Hiroyuki Sanady i Tokuma Nishioki, którzy wcielają się w role Toranagi i Hiromatsu. Może to głupio zabrzmi, ale cała scena miała wydźwięk mocno teatralny, była skupiona na postaciach i z pewnością nie była łatwa do zagrania. A panowie poradzili sobie z nią całkiem nieźle. Brawo!
A więc?
Zostały dwa odcinki do końca, w których już absolutnie musi się zadziać jakieś trzęsienie ziemi. 🙂 Ósmy odcinek był powolny i obawiam się, że średnio popchnął fabułę do przodu. Wręcz odwrotnie. Jego zadaniem było raczej ugruntowanie tego, co już wiemy i okopanie się na pozycjach. W tym kontekście był odrobinę słabszy według mnie, niż cała reszta serialu Shogun.
To nie oznacza, że był zły. Miał swoje momenty, z czego niektóre nawet rozbawiały. Na przykład scena, w której okazuje się, że zarówno Gin jak i ojciec Alvito zgodnie z obietnicą Toranagi otrzymują ziemię w Edo na swoje cele. Obok siebie. 🙂 Co oznacza, że kościół Jezuitów będzie tuż obok dzielnicy uciech. 🙂 Odcinek na pewno dał możliwość pokazania niektórych postaci z nowej strony (np. Buntaro czy Yabushige) i nadał im pewnej głębi. To plus. Podobnie jak dbałość o szczegóły kulturowe, historyczne i realizacyjne. Shogun to ciągle świetny serial i będę go chwalić. Ale szczerze mówiąc wolałbym, żeby już zaczął się finał i dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek.