Rebel Moon, Część Druga: Zadająca Rany – recenzja filmu

Rzadko to robię na samym początku recenzji, ale tym razem robię wyjątek. NIE OGLĄDAJCIE TEGO FILMU! Czujcie się ostrzeżeni. Serio, szkoda Waszego czasu, bo po pierwsze Wy już ten film widzieliście kilka razy, zaraz napiszę dlaczego. A po drugie czegoś tak okropnego, za tak duże pieniądze, jak Rebel Moon Część Druga, to sobie nie przypominam. Zatem klasycznie zacznijmy od fabuły…

Rebel Moon - narada/wieczerza
Źródło: Netflix

Fabuła

…co nie będzie takie łatwe. Wioska kosi zboże, a potem broni się przed armią złych dzięki Korze, która powróciła z kilkoma dzielnymi wojownikami. No i to by było na tyle. Jeśli widzieliście kilka odcinków Drużyny A, albo Siedmiu Wspaniałych, albo Siedmiu Samurajów, albo setkę innych filmów czy odcinków zrobionych na tym archetypie, to wiecie o co chodzi. Tutejsza modyfikacja jest taka, że niby dzieje się to w kosmosie. Ale tylko niby, bo wioska jest wioską, zboże koszą przy pomocy kos i koni pociągowych i ogólnie gdyby akcja Rebel Moon byłaby osadzona na Dzikim Zachodzie, to prawdopodobnie nikt by się nie zorientował. No może oprócz właścicieli praw do Siedmiu Wspaniałych, którzy mieli by problem z tą tanią zrzynką.

Jedno by na Dzikim Zachodzie nie przeszło – zmartwychwstanie złola. Tak, dobrze przeczytaliście, Kora zabiła złego admirała na koniec pierwszej części, ale teraz go będzie musiała zabić bardziej. Zatem chłopi mają 5 dni do przybycia armii Imperium, czy jakiegoś tam tamtejszego odpowiednika. W tym czasie trzeba zrobić żniwa, które normalnie trwają miesiąc, ale trzeba je ogarnąć w 3 dni i oczywiście dzięki 6 nowym ludziom to się udaje, a niektóre mieszkanki nawet mają czas na dzierganie w tym czasie pamiątkowych kocyków (serio, nie żartuje). Potem przed dwa dni mieszkańcy wioski szkolą się w sztuce wojennej i w międzyczasie kopią przepastne tunele pod osadą.

Potem to już klasycznie piu piu, zaskoczeni źli. Piu piu, o źli zdobywają przewagę. Pif paf, jednak dobro zwycięża. I nareszcie koniec, po dwóch męczących i wtórnych do bólu godzinach.

Rebel Moon - dwóch wojowników

Wy już ten film widzieliście

Dlaczego uważam, że każdy z Was już widział ten film? Bo jest to zlepek klisz zebranych z kultowych filmów lat 80-tych i 90-tych – patrz sam motyw przewodni. Tu nie ma nic oryginalnego. Jest to kopia i to z marnej wysłużonej kserokopiarki. Na dodatek wszystko to jest mocno przyprawione przerośniętym już chyba ego Zacka Snydera, który mocno przeszarżował. Scena żniw jest nie do oglądania – cały czas slow motion z cięcia kosą zboża i układania snopków na przyczepie. Wywołało to u mnie wręcz fizyczny ból. W ogóle slow motion to powinien być podtytuł tego filmu. Jest tego zdecydowanie za dużo i po prostu męczy.

Grzechy głowne

A jak już przy męczarniach jesteśmy, to czas wyrzucić resztę z siebie. Główny zły, niejaki Atticus, to jest coś absolutnie porażająco strasznego. I to nie w taki sposób, jak główny szwarccharakter powinien być. Nie! To jest jakaś totalna karykatura. Ostatni raz coś takiego widziałem w Star Trek Picard, gdzie podobnie karykaturalny antagonistką była kapitan Vadic. Zarówno ona jak i Atticus to pośmiewisko bez żadnego autorytetu i charyzmy. Patrząc na nich zastanawia się człowiek, dlaczego ktokolwiek słucha ich rozkazów.

Rebel Moon - Atticus zmartwychwstały

Sama historia też jest miałka, a świat bez wyrazu i głębi. Po prostu generyczne imperium międzygwiezdnie, generyczni rebelianci, generyczna wioska Amiszów, która jakimś cudem ma zaopatrzyć w zapasy żywności całą flotę przy pomocy kos i koni. Jednak to wszystko jeszcze dałoby się przełknąć, gdyby ta siódemka wspaniałych dawała radę. Ale jej też w tym filmie w zasadzie nie ma. Rebel Moon został podzielony na dwie części, a ja nadal nie jestem w stanie nic powiedzieć na temat większości z głównych obrońców Veldta. A jak już jest jakaś historia, jak chociażby Kory, to lepiej już jej w zasadzie nie opowiadać, jeśli ma wyglądać w taki paździerzowy sposób.

Próba rozbudowy postaci też jest żałośnie nieudolna. Mamy tutaj zbędne wątki miłosne, które absolutnie nic nie wnoszą do fabuły. Rozdawanie pamiątkowych kocyków z motywem każdego z wojowników mnie już prawie zabił – to był jedyny sposób aby Snyder podkreślił i przypomniał wszystkim, kto jest kim. I są jeszcze retrospekcje, gdzie mamy emocje jak rybach, mimo że w założeniu miało być dramatycznie. Tragedia. To wszystko powoduje, że jest mi wszystko jedno, co się stanie z atakowaną wioską. Nie jestem emocjonalnie związany z nikim z bohaterów, zatem wynik walki jest mi całkowicie obojętny.

Rebel Moon - rodzina królewska

I to jest kolejny grzech główny Rebel Moon, bo przecież w tego typu filmie chodzi właśnie o więź z bohaterami, aby przeżywać to, w jaki sposób obronią się przed ciemiężycielami. Ktoś z nich zginie, widz się przejmie, może uroni łezkę. Bo przecież wynik ostateczny jest już znany i jedynie więź z postaciami i oryginalność samej potyczki może spowodować, że dobrze film odbierzemy. Tutaj absolutnie tego zabrakło.

Podsumowanie

Próbowałem znaleźć jakieś pozytywy w drugiej części Rebel Moon, ale mi się nie udało. Nie wierzyłem, że Zadająca Rany będzie jeszcze gorszym filmem niż Dziecko Ognia. Film mnie po prostu wymęczył. Pompatyczne sceny koszenia zboża to coś, co moja psyche bardzo ciężko zniosła, a potem dostaliśmy jeszcze zrecyklingowany, karykaturalny czarny charakter, męczące slow motion, średnie efekty specjalne i praktycznie brak głębi zarówno w fabule, jak i świecie przedstawionym i głównych postaciach. Momentami nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać z bólu. Rebel Moon to jedno z moich najgorszych przeżyć filmowo-serialowych w ostatnim czasie, a oglądam chociażby piąty sezon Star Trek Discovery.

Rebel Moon, Część Druga: Zadająca Rany – recenzja filmu
Tagi:        
Avatar photo

Łukasz "Wookie" Ludwiczak

Uzależniony od planszówek i science-fiction wszelakiego. Często godzący oba nałogi na raz. Moja wielka piątka to Star Trek, Firefly, Expanse, Battlestar Galactica i Diuna. Na planszy interesują mnie cięższe klimaty a moim numerem jeden jest Eclipse. Członek Stowarzyszenia Klub Fantastyki Druga Era, zapalony kibic Formuły 1.