Shogun (1980) – retrorecenzja

Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało, to po seansie serialu Shogun na Disney+ z Hiroyuki Sanadą i Cosmo Jarvisem razem z żoną nabraliśmy ochoty na odświeżenie sobie ekranizacji sprzed ponad 40 lat z Richardem Chamberlainem i Toshiro Mifune. Z jednej strony chcieliśmy porównać obie produkcje, ale z drugiej oboje przyznajemy, że do Shoguna z 1980 roku mamy pewien sentyment. 🙂 Postaram się zatem odpowiedzieć na pytanie: czy „stary” serial wytrzymał próbę czasu i zestarzał się z godnością? Która z produkcji jest lepsza?

Shogun: Ale fryzjer młodego następcy tronu, to chyba powinien seppuku popełnić...
Źródło: NBC/Paramount

Shogun i Shogun – technikalia

Muszę zacząć od najbardziej oczywistego aspektu, czyli realizacji. Obie ekranizacje dzieli aż 44 lata, a to sporo. I nie mam tu nawet na myśli tego, że kiedyś produkcje telewizyjne przygotowywane w proporcjach ekranu 4:3, a teraz uznajemy jedynie ekrany panoramiczne. Technika poszła do przodu, zmieniły się gusta widzów, więc nowe filmy i seriale są bardziej dosadne, żeby nie powiedzieć momentami naturalistyczne. Można teraz pokazać więcej przy mniejszym koszcie, angażując do pracy komputery i speców od CGI.

Rok 1980 był czasem, gdy wykorzystanie komputerów w produkcji wizualnej było raczej ciekawostką, niż regułą. Przypomnijmy sobie przypadek filmu Tron, który miał premierę w 1982 i który został zdyskwalifikowany w wyścigu po Oskary w kategorii „Efekty specjalne” właśnie za użycie komputerów. Ludziom wydawało się wtedy, że to droga na skróty, niegodna prawdziwego filmowca. Serio… 😉

Shogun: Jest teatralnie, co nie?
Źródło: NBC/Paramount

Serial Shogun z 1980 sprawia przez to wrażenie bardziej czystego i teatralnego. Wprawdzie część akcji dzieje się w plenerach, ale gdy tylko fabuła przenosi bohaterów do wnętrz, to momentalnie widać, że jest to scenografia zbudowana w hali. Miałem wrażenie, że to nie prawdziwa japońska chata, ale zwykła scena w teatrze zastawiona po prostu kilkoma charakterystycznymi dla Kraju Kwitnącej Wiśni rekwizytami tak, by nic nie zasłaniało widowni tego, co się dzieje na scenie. Ot! Taki mocno zaawansowany „Teatr Telewizji”. 😉

A fabuła?

O dziwo – choć obie produkcje są ekranizacjami jednej książki – są różnice w fabule, a wynika to z tego, że oba seriale wybrały skupienie się na innym aspekcie tego, o czym w pierwowzorze pisał James Clavell.

Shogun z 2024 lepiej przedstawia machinacje polityczne i to, jak Yoshii Toranaga manipulował ludźmi w celu osiągnięcia korzyści politycznych. Po seansie na Disney+ doskonale rozumiałem czym jest Rada Regentów i jakie ma znaczenie. Serial świetnie wyjaśnił kim jest pani Ochiba i dlaczego nie cierpi Toranagi, a nawet to, jakie znaczenie dla wszystkich miał Czarny Okręt. Serial z 1980 roku traktuje aspekt polityczny bardziej po macoszemu. Na przykład Rada Regentów nie pojawia się w całości w ogóle, jest tylko wspomniana. To dlatego jeśli widz chce zrozumieć to, w jaki sposób Toranaga doszedł do władzy, to lepiej obejrzeć nowszą produkcję.

Shogun: "Wy Japończycy robicie to źle. Głowę należy ścinać pod kątem 47,4 stopni"
Źródło: NBC/Paramount

Z kolei serial z 1980 roku skupia się na postaci Johna Blackthorna i tym, w jaki sposób asymiluje się z japońską kulturą. O wiele lepiej pokazano tu, jak pilot uczy się japońskiego i wykorzystuje tą wiedzę. Widzimy, jak dostaje słownik japońsko-portugalski, siedzi nad nim, a potem wykorzystuje wyuczone słówka w rozmowach z tubylcami. Bardzo mi tego brakowało w nowej produkcji, bo w serialu Shogun z 2024 roku mówi się nam, że pilot się uczy, ale nic takiego nie jest pokazane na ekranie. Ba! Nawet sam John przez większość odcinków ledwie bełkocze w nihongo, by dopiero w finale coś tam się dogadywać. Pod tym kątem starszy serial jest o wiele bardziej zgodny z książką.

No i finał… Marudziłem na niego w mojej recenzji serialu z 2024 roku. To zabrzmi dziwnie, ale Shogun z 1980 odrobinę lepiej sobie poradził z zamknięciem wątku Toranagi, choć paradoksalnie bohaterowie są w tym samym miejscu. Być może wynika to z realizacji. W ostatniej scenie starszej produkcji Toranaga siedzi na koniu w pełnej zbroi, jakby szykował się do finałowej bitwy, i „z offu” opowiada, że teraz będzie wojna, którą wygra. A potem wjeżdżają napisy końcowe. Oglądając tą scenę byłem przekonany, że oglądam przyszłego shoguna. Tymczasem finał nowej produkcji nie był aż tak wyrazisty, bo słowa Toranagi mówione po kryjomu do Yabushige są przeze mnie odbierane bardziej życzeniowo, jakby przewidywania Toranagi nie były pewne, a do samej wojny miało minąć jeszcze sporo czasu.

Shogun: No nie wiem, czy z tymi rogami nie przesadzili...
Źródło: NBC/Paramount

Z drugiej strony nowy serial lepiej zamyka inne wątki, np. emocjonalne pożegnanie Fujiko i pilota ze zmarłymi bliskimi na łódce. W starym serialu Fujiko po prostu jest, ale w nowym ma swój charakterek i wyraźnie widać to, jak przez kilka odcinków zmienia się jej podejście do „barbarzyńcy”…

A zatem?

Co oba seriale mają wspólne, to wspaniałą grę aktorską. O aktorach z nowego serialu pisałem w poprzednich tygodniach, wiec teraz słówko o tych sprzed lat. Niezapomniany Toshiro Mifune – jeden z ulubionych aktorów Akiro Kurosawy – budzi ciarki na plecach. Nie wolno zapominać też o roli wcielającego się w Rodriguesa Johna Rhys-Daviesa – to taka nutka lekka i komediowa. W każdym razie aktorsko i tu i tu jest bardzo solidnie.

Shogun: "Ja cię skądś kojarzę... Gimli? Profesor Maximilian Arturo?"
Źródło: NBC/Paramount

Gdybym miał ocenić, który z seriali jest lepszy, to miałbym ciężki orzech do zgryzienia. Oba są produktem innych czasów i oba posiadają swoje wady i zalety. Shoguna z 1980 polecam, jeśli ktoś woli większą zgodność z książką, a także jeśli milsze są Wam historie miłosne, np. migdalenie się Mariko i Johna. Z kolei Shogun z 2024 lepiej pokazuje aspekt polityczny, ale też ciekawiej ubogaca postacie poboczne, np. Fujiko. Wiecie co? 🙂 Jeśli ktoś chce w pełni nacieszyć się fabułą, to chyba najlepiej jest obejrzeć oba seriale. Tak będzie najlepiej… 😉

Shogun (1980) – retrorecenzja
Tagi:            
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.