Królestwo Planety Małp – recenzja

Królestwo Planety Małp to już czwarty film w zresetowanym uniwersum science fiction. Sama Planeta Małp to franczyza, która pamięta późne lata 60-te, więc jest niewiele młodsza od Star Treka. Oczywiście nie jest to tak bardzo rozbudowane uniwersum, bo głównie opiera się na filmach, jednak miało coś w sobie, co mnie przyciągało. Monumentalna scena z ruiną Statuy Wolności to jeden z najbardziej rozpoznawanych motywów kina science-fiction, do którego późniejsi twórcy często się odnosili. Gorzej już było później. Planeta Małp Tima Burtona nie była udaną produkcją, co spowodowało, że franczyza na początku XXI wieku się nie odrodziła. Trzeba było poczekać jeszcze 10 lat na kolejny reboot, tym razem w postaci Genezy Planety Małp.

Pierwsza część tej nowej trylogii nawet mi się podobała – miała dobry klimat i niespieszne tempo, które pasowało do tego filmu. Gorzej było u mnie z kolejnymi częściami, gdzie zaczęły dziać się dziwne akcje, szczególne w Wojnie o Planetę Małp. To wszystko sprawiło, że kompletnie nie przejąłem się, że do kin zmierza kolejny film, czyli Królestwo Planety Małp. Na seans poszedłem bardziej z poczucia obowiązku, niż z nadzieją na dobre widowisko. Na szczęście pozytywnie się zaskoczyłem.

Królestwo Planety Małp - Noa i Soona
Źródło: Disney

Fabuła

Królestwo Planety Małp to de facto przygodowe kino drogi. Jednak na początku należy zaznaczyć, że akcja filmu dzieję się kilka pokoleń po ostatnich wydarzeniach z uniwersum. Nie ma już Cezara, którego żegnamy w pierwszej scenie filmu. Na pierwszy plan wychodzi niejaki Noa, szympans z odizolowanego od reszty świata plemienia, które ima się hodowlą i szkoleniem orłów. Poznajemy go, dość klasycznie, w przeddzień rytuału inicjacji w dorosłe życie, kiedy to wraz z przyjaciółmi muszą znaleźć w dziczy własne jajo drapieżnego ptaka, które wymagane jest do tego, aby ów obrzęd przejść.

Tutaj zaczynają się komplikacje. Pojawia się człowiek w postaci młodej kobiety, której okazuje się szukać niejaki Proximus władca agresywnego i potężnego plemienia małp, czy też jak on sam woli to nazywać: królestwa. Dalej jest klasycznie – wioska władców orłów zostaje spalona, mieszkańcy wzięci do niewoli, ojciec protagonisty zabity, a sam Noa jedyny przetrwał, bo agresorzy uznali go za martwego. Tak zaczyna się jego wędrówka – chce wytropić napastników, uratować przyjaciół i pomścić śmierć ojca.

Po drodze spotyka – też klasycznie – mentora-starca, który wprowadza go w tajniki działania świata na zewnątrz jego wioski. Brata się też ze wspomnianą wcześniej kobietą Mae, która okazuje się nie być wcale prymitywnym człowiekiem, a wręcz przeciwnie. Włada biegle mową i wydaje się wiedzieć bardzo dużo na temat historii ludzkości i zaawansowanej technologii tej upadłej cywilizacji. Akcji w filmie jest sporo, dzieje się dużo i wszystko ogląda się bardzo dobrze, mimo że Królestwo Planety Małp jest nieco odrysowane od wzorca filmu drogi i/lub przygodowego. Jednak jest to poskręcane ze sobą na tyle dobrze, że efekt końcowy może się podobać.

Królestwo Planety Małp - Proximus i jego królestwo

Źródło: Disney

Realizacja

Realizacyjnie Królestwo Planety Małp również prezentuje się z jak najlepszej strony. Na ekranie oprócz dwóch postaci widzimy wyłącznie małpy, zatem było co komputerowo renderować. Jednak pod względem animacji widać, że osiągnięto już niemalże perfekcję. Zaprzęgnięta do pracy przy tym filmie sztuczna inteligencja świetnie poradziła sobie z podrasowaniem mimiki twarzy małpich bohaterów, przez co postacie wyglądają bardzo naturalnie. Do tego świetnie czyta się emocje zwierzęcych bohaterów i nie ma problemu z rozróżnianiem ich od siebie – z czym jak w poprzednich częściach miewałem czasami trudności.

Film jest dobrze wyreżyserowany, co przekłada się na to, że raczej standardową historię przygodową ogląda się tak dobrze. Nie ma tutaj dłużyzn, ekspozycje nie są nachalne i nudne, a akcja po prostu toczy się dobrym i stałym tempem. Dobrze są rozłożone akcenty – czas na poznanie Noa jest odpowiednio krótki, aby nie znużyć i odpowiednio długi, aby poznać jego i jego pobratymców i zacząć z nimi sympatyzować. Po prostu znane klocki zostały odpowiednio dobrane i tak poukładane, że nie nudziłem się, a nawet wciągnąłem w akcje na ekranie, mimo że film trwa dwie i pół godziny.

Królestwo Planety Małp - Noa, Mae i Raka

Źródło: Disney

Przemyślenia

Twórcy Królestwa Planety Małp podjęli jeszcze jedną dobrą decyzję – mianowicie czas osadzenia akcji. Fakt, że mamy tutaj do czynienia z tym samym światem co poprzednia trylogia, ale jest to na tyle daleko, że scenarzysta i reżyser dostali większą swobodę twórczą i wszystko wyszło produkcji na dobre. Dodatkowo doceniam ogrom delikatnych nawiązań do starych filmów, tych z lat 60-tych i 70-tych. Aluzji jest tu sporo – tu do Podziemi Planety Małp, a tam do Ucieczki z Planety Małp i tak dalej. Gdzieś ubiór ludzi jest niemal identyczny jak w starszej wersji, gdzieś jakiś motyw graficzny się pojawi. Czuć, że Wes Ball darzy szacunkiem pierwowzór, czego w wywiadach zresztą nie ukrywał.

Dobrze jest też robione wyprowadzenie na kolejne części nowej trylogii, bo mowa o tym, że powstaną jeszcze dwa kolejne filmu. A że Królestwo Planety Małp radzi sobie w box office całkiem nieźle, możemy być raczej spokojni o sequele. Powiem szczerze, że nawet na nie czekam, bo jest szansa, że tutaj historia już będzie nieco bardziej oryginalna i mniej przewidywalna.

No właśnie… Bo jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do wtórności całej historii. Tak jak wspomniałem, jest ona bardzo dobrze podana, przez co Królestwo Planety Małp ogląda się bardzo dobrze. Jednak brakuje tu jakiegoś powiewu świeżości. Jest po prostu poprawnie, bez jakiejkolwiek nutki czegoś wybijającego się ponad przeciętność. Przez to wszystko jest czytelne i dość przewidywalne.

Królestwo Planety Małp - Noa

Źródło: Disney

Podsumowanie

Królestwo Planety Małp to bardzo dobrze skrojony produkt. Dostajemy znany schemat przygodowego filmu drogi jednak podany w nowym sosie uznanego uniwersum, na dodatek zręcznie skrojony, przez co lekkostrawny. Na filmie bawiłem się bardzo dobrze i mogę spokojnie polecić obejrzenie tej produkcji w kinie. Nie jest to hit dziesięciolecia, nie jest to nic wybitnego i oryginalnego, jednak zaraz po Kaskaderze jest to kolejny przyjemny tytuł do obejrzenia na dużym ekranie i wypada zdecydowanie lepiej niż nowa Godzilla i King Kong czy Pogromcy Duchów. Tutaj twórcy być może zadziałali zachowawczo (np. mieli scenariusz w przeciwieństwie do Godzilli x Kong), ale przynajmniej wyszło z tego coś zdecydowanie przyjemniejsze w odbiorze, bez efektu znużenia.

Królestwo Planety Małp – recenzja
Tagi:            
Avatar photo

Łukasz "Wookie" Ludwiczak

Uzależniony od planszówek i science-fiction wszelakiego. Często godzący oba nałogi na raz. Moja wielka piątka to Star Trek, Firefly, Expanse, Battlestar Galactica i Diuna. Na planszy interesują mnie cięższe klimaty a moim numerem jeden jest Eclipse. Członek Stowarzyszenia Klub Fantastyki Druga Era, zapalony kibic Formuły 1.