Żeby była jasność: tak, wiem, że najnowszy serial z uniwersum Gwiezdnych Wojen był kontrowersyjny jeszcze na długo przed premierą. Zdaję sobie sprawę, że sporo osób wyrobiło sobie zdanie na temat serialu Akolita na podstawie samych zwiastunów, ale bardzo starałem się nie iść tą drogą i z rozmysłem omijałem wszelkie informacje na temat tego, co ma się pojawić na ekranie. Co nie oznacza, że nie jestem ciut uprzedzony… 😉 Bardzo słabe w mojej ocenie ostatnie produkcje, takie jak Ahsoka czy Księga Boba Fetta, a także pusta wydmuszka w postaci pełnometrażówek ery Disneya skutecznie wyleczyły mnie z dziecięcej fascynacji Gwiezdnymi Wojnami. Nawet mój nastoletni syn – największy fan Star Warsów w rodzinie – nie palił się do oglądania Akolity. Z drugiej jednak strony Andor był całkiem ok, dlatego postanowiłem dać najnowszemu serialowi szansę…
Dawno, dawno temu, 100 lat przed upadkiem Republiki…
Fabuła serialu Akolita dzieje się na 100 lat przed wydarzeniami znanymi z Mroczego Widma. Akcja zaczyna się – a jakże – w kantynie. 🙂 To chyba już taka tradycja, że sporo gwiezdnowojennych wątków zaczyna się w tym miejscu. 🙂 W każdym razie do tawerny wchodzi zamaskowana kobieta, która wyzywa obecną tam Jedi (graną przez Carrie-Anne Moss) do walki. I wydawałoby się, że mistrzyni Jedi mając miecz świetlny i lata treningu spokojnie powinna poradzić sobie z przeciwnikiem uzbrojonym jedynie w noże, ale jest zupełnie inaczej. Zabójczyni odwraca uwagę Jedi atakiem na niewinną osobę, po czym wbija jej nóż w serce.
Pierwsze, co czym pomyślałem w tym momencie, to jak to się stało, że od razu w prologu scenarzyści zabili postać graną przez najbardziej rozpoznawaną aktorkę w obsadzie? Było nie było Carrie-Anne Moss ma za sobą największe sukcesy po występach w Matrixie, reszta aktorów pojawiających się w Akolicie jest mi kompletnie nieznana. Dość odważne, ale cóż… Może jeszcze wróci. Idźmy dalej.
Rada Jedi zaniepokojona zabójstwem jednej ze swoich, zleca śledztwo i aresztowanie podejrzanej. A tą jest niejaka Osha – mechnik (tak, to nie błąd! nie „mechanik”, tylko „mechnik”) na statku Federacji Handlowej. Osha pasuje rysopisem do zabójczyni, w dodatku jako winną wskazuje ją szynkarz z kantyny, dlatego Jedi bezceremonialnie aresztują ją i wsadzają do transportu do stolicy, nie zważając na to, że Osha ma alibi. Rycerze Jedi popisują się jednak skrajną głupotą. I to nawet nie dlatego, że nie słuchają wyjaśnień Oshy i nie sprawdzają w ogóle jej alibi. Bardziej dlatego, że wsadzają ją na transport z innymi więźniami, którego pilnuje aż jeden więzienny droid, bez żadnych żywych strażników. Chyba wiadomo, jak to się skończy, prawda?
Niespodzianki nie ma. Więźniowie uciekają z transportu z łatwością pokonując w ciągu minutki jedynego obecnego tam sztucznego klawisza, po czym zostawiają Oshę na śmierć na pokładzie. Statek rozbija się na śnieżnej planecie, dziewczyna przeżywa bez szwanku, a jej śladem rusza Sol – mistrz Jedi, który kiedyś uratował Oshę z pożaru jej wioski, a potem nawet próbował ją uczyć na rycerza Jedi. Z tego samego pożaru nie udało się uratować Mae, siostrę Oshy, która dorosła i zajmuje się obecnie zabijaniem Jedi. Tak… Osha ma siostrę bliźniaczkę. Zaskakujące, co nie? W dodatku okazuje się dość szybko, że obie dziewczyny nie są świadome tego, że druga żyje.
Drugi odcinek opowiada o tym, jak Mae udaje się zabić kolejnego mistrza Jedi, ale tym razem Sol i Osha razem z dwójką rycerzy próbują temu zapobiec. Osha powoli zdobywa zaufanie wszystkich Jedi, bo początkowo tylko Sol wierzy w jej alibi. Wspólnie starają się bezskutecznie powstrzymać zabójczynię, ale gdy to się nie udaje orientują się, że głównym motywem Mae jest zemsta na czterech Jedi za wspomniane wydarzenia z przeszłości, gdy wioska bliźniaczek spłonęła, a Jedi nie udało się uratować mieszkańców. W dodatku może za tym stać ktoś jeszcze. Postanawiają udać się do kolejnego Jedi, który – jak podejrzewają – może być kolejnym obiektem ataku.
Akolita – scenariusz
Powyższy opis fabuły dwóch odcinków sugerowałby, że jest nieźle. Akcja niby jest wartka, niby cały czas coś się dzieje i mamy jakąś tajemnicę dotyczącą tego, jakiż to Sith pomaga Mae pozbyć się rycerzy Jedi. Problem jednak w tym, że podczas seansu Akolita w ogóle mnie nie angażował.
Ogromną, według mnie, bolączką jest paskudna wtórność i kretynizmy scenariusza pisanego nie pod konsekwentne zachowania bohaterów, ale pod dyktando wydarzeń, które jakoś trzeba uzasadnić, żeby się pojawiły na ekranie. Co chwilę łapałem się na tym, że zamiast radować się wydarzeniami na ekranie myślałem „Hola, hola! Przecież to jest głupie!”. Scenarzyści wymyślili sobie na przykład, żeby Osha rozbiła się sama na pustej planecie. I jak do tego doprowadzili? Wsadzając bohaterkę na praktycznie niechroniony transport więzienny. Nikt nie weryfikuje jej alibi, nikt nie sprawdza zapisów holokamer, czy co tam w tych gwiezdnowojennych kantynach mają. Niekonsekwencja goni niekonsekwencję… Nie ma śledztwa w sprawie zabójstwa. Jedi przesłuchuje za pomocą mocy jednego z więźniów (ten mówi wtedy samą prawdę), ale nikt nie stosuje tego na Oshy.
Skala galaktyki też woła o pomstę do nieba. Więźniów po ucieczce z transportu złapano i przesłuchiwano na Corusant. To oznacza, że zgarnięto ich z okolic miejsca, gdzie rozbiła się Osha (tam uciekli), a potem dowieziono do stolicy, ale nikt nie sprawdził miejsca rozbicia statku, które było tuż obok. Aha! I jeszcze szynkarz z kantyny pojawia się osobiście na statku Federacji Handlowej, czyli w miejscu, gdzie sam mógł wskazać paluszkiem Oshę jako winną zabójstwa, po czym do niczego się już nie przydał. Może się czepiam, ale wynika z tego, że podróże po galaktyce są natychmiastowe i niesamowicie tanie i dostępne… 🙂
Jedi są kretynami, a jeden z nich – Yord Fandar – to taki wioskowy głupek ubrany w brązowy szlafroczek. Na ekranie służy do prężenia mięśni i pokazywania nagiego torsu oraz mylenia się, żeby inni mogli natychmiast go poprawiać. Trzech Jedi z Oshą nie może sobie poradzić z pojmaniem Mae i to nawet wtedy, gdy ta wisi już prawie przytrzymywana Mocą w powietrzu, majtając tylko nóżkami. Zresztą w ogóle Jedi w tym serialu to niesamowici nudziarze, z których wylewa się pompatyczność i szrtuczność… A scena kończąca pierwszy odcinek to już perełeczka. Złol stojący za całą intrygą mówi Mae, że Jedi nie boją się broni i muszą być pokonani w inny sposób, po czym na absolutnym pustkowiu wyjmuje czerwony miecz i pokazuje go do kamery tylko po to, żeby upewnić widzów, że jest protagonistą tej produkcji.
Słowem podsumowania
Z ekranu wieje stereotypami i rozwiązaniami fabularnymi, które widziałem już setki razy. Gwiezdne Wojny to powinna być akcja, przygoda i magia, a tymczasem Akolita jest nudny i przewidywalny. Losy głównej bohaterki nie potrafią mnie wciągnąć i być może wcale nie pomaga w tym aktorstwo Amandly Stenberg. Nawet Jedi, którzy powinni być mądrzy i otoczeni aurą tajemniczości i potęgi, są tutaj pokazani jak zadufani w sobie sztywniacy z kijkiem w tyłku.
Już nie czepiam się nawet tego, że nie ma tam absolutnie żadnej męskiej postaci o europejskich rysach, z którą można by się identyfikować, co jak czytam rozpala internety. Ani tego, że reżyserka wcisnęła do obsady własną żonę. Ani nawet takich momentów, w których w próżni kosmicznej bez grawitacji i tlenu pokazano ogień, ze zwykłymi płomieniami, jakie znamy z ogniska w lesie. Największym i niewybaczalnym grzechem serialu Akolita jest absolutna wtórność i nijakość. Mój powrót do uniwersum Star Wars niniejszym uznaję za nieudany…