Gliniarz z Beverly Hills: Axel F – recenzja

W czasach kontynuacji i powrotów starych tytułów z podstarzałymi gwiazdami aż dziw, że dopiero teraz ktoś przypomniał sobie o serii Gliniarz z Beverly Hills. Trylogia z lat 80tych (szczególnie dwie pierwsze części) to była świetna dawka komedii kryminalnej, kipiąca charyzmą Eddie Murphy’ego, a w dodatku okraszona niezapomnianym motywem muzycznym autorstwa Harolda Faltermeyera. Jednak kilka dni temu – po 30 latach od ostatniej odsłony serii – na Netflix trafiła czwarta część przygód detektywa Foleya. Zwiastuny zapowiadały dobrą zabawę, więc postanowiłem zaryzykować…

Geriatria z Beverly Hills

Podstarzały detektyw Foley jakby się nie zmienił. Dalej siedzi w Detroit i gadką-szmatką ratuje ludzi z opresji. Może tylko po prostu przybyło mu kilka kilogramów. Tymczasem w Beverly Hills, jako prawnik, pracuje jego dorosła córka Jane. Oczywiście relację z nią od wielu lat nie układają się za dobrze. Dochodzi do tego, że Jane nie przyznaje się w ogóle do ojca i używa nazwiska matki. Kłopoty pojawiają się, gdy córka wplątuje się w groźną kabałę i zaczyna jej grozić śmiertelne niebezpieczeństwo z rąk skorumpowanego gliniarza. Zatem Foley po raz czwarty zabiera się do Kalifornii, by ratować kogoś, na kim mu zależy.

Dwóch gliniarzy z Detroit. A jeden nawet z dalekiego Beverly Hills.
Źródło: Netflix

Jak widać, oś fabuły nie jest jakoś szczególnie odkrywcza i niesamowicie przypomina to, co widzieliśmy już trzy razy. Scenarzyści nie kombinują za nadto, ale tu chyba nie można za bardzo kombinować. Umówmy się po prostu, że życie w Detroit i wyjazd do Beverly Hills w pierwszych minutach są znakiem rozpoznawczym serii. Tak samo kliszowe są relacje z córką, które w ciągu filmu Foley chce naprawić – to też widzieliśmy już wiele razy. Ale nie to jest najważniejsze. W tej serii powinniśmy skupić się na lekkim humorze, pościgach, wybuchach i charyzmie postaci. A w przypadku części czwartej – ważna jest też nostalgia.

Twórcom filmu udało się zebrać bardzo dużo aktorów, których widzieliśmy w poprzednio. W Detroit szefem policji jest Jeffrey Friedman (Paul Reiser), który w dwójce krył Foleya przed wrzeszczącym kapitanem Toddem. Ba! Zdjęcie Todda wisi zresztą w gabinecie! Kto pomaga Foleyowi w Beverly Hills? Oczywiście Taggart i Rosewood – jeden z nich został kapitanem i siedzi za biurkiem, a drugi pracuje jako tajniak w terenie. W pewnym momencie do ekipy dołącza Serge, czyli sprzedawca z galerii z „jedynki”. Do tego dodajmy wyjęte żywcem z poprzednich części ujęcia, lokalizacje, czy motywy dźwiękowe i jeśli ktoś zna i lubi poprzednie części, to tu poczuje się jak w domu.

Joseph Gordon-Levitt - dawno go nie widziałem.
Źródło: Netflix

Jest stare. A jest też nowe?

Film nie może opierać się tylko na emerytach, dlatego do fabuły dodano trochę świeżej krwi w postaci wspomnianej wcześniej Jane, córki Foleya, a także młodego detektywa Abbotta (w tej roli świetny Joseph Gordon-Levitt). Na tym jednak świeża krew się kończy. Nawet głównym antagonistą jest tutaj podstarzały Kevin Bacon. Nie to, że jest zły… Widać, że bawi się rolą. Ale powiedziałbym, że jego wiek (66 lat) jest bliski średniej wszystkich aktorów na planie…

Powstaje pytanie, czy z takiej geriatrycznej mieszanki da rade coś wycisnąć, poza nostalgią? Okazuje się, że raczej tak. Przygaśniętemu ostatnio Eddiemu Murphy udało się zabłysnąć i w kilku momentach miałem wrażenie, że to ciągle ten sam, wygadany detektyw, co 40 lat temu. Charyzma i humor na plus. Zwłaszcza w scenach, gdy bohaterowie przekomarzają się na ekranie. Co jeszcze? Komedia kryminalna nie mogła by być sobą, gdyby nie oferowała widowiskowych scen pościgu oraz niszczenia mienia publicznego i tutaj też to dostajemy. Twórcy postanowili część scen zrealizować za pomocą efektów praktycznych, a nie komputerowych i wyszło to zdecydowanie na dobre.

Taggart i Foley - geriatria w natarciu
Źródło: Netflix

Podsumowując

To nie jest tak, że Gliniarz z Beverly Hills: Axel F to arcydzieło, bo tak zdecydowanie nie jest. Jak na film z gatunku komedii kryminalnych troszkę za dużo czasu antenowego poświęcono moim zdaniem relacji Foleya z Jane. Wiadomo – na początku się kłócą. Ale potem kilkukrotnie się godzą, by znowu się na siebie wkurzać i troszkę to na końcu zaczęło mnie drażnić. Od strony gry aktorskiej też nie jest równo. Murphy daje radę, Joseph Gordon-Levitt jest świetny, ale z kolei grająca Jane Taylour Paige bywała sztywna i nienaturalna. No i trudno czasami uwierzyć, że to 70-letni aktorzy biegają po ekranie, a nie młodsi dublerzy.

I tak dochodzimy do najważniejszego pytania: czy dobrze się bawiłem podczas seansu? Odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak. To nie jest kino oskarowe, ale też nigdy nie miało takie być. Lata 80-te i 90-te, z których film wyrasta i z których czerpie garściami, obfitowało przecież w kino lekkie, gdzie najważniejsza była rozrywka. Do dziś wspominam miło i wracam sobie czasami do Zabójczych Broni czy Bad Boys. Od początku było wiadomo, że dobrzy gliniarze oberwą może trochę, ale na końcu pokonają gangsterów. Ważne były humor, przyjaźń, lojalność, pościgi i to, że czasami fajnie jest zabić złola, wysadzając przy tym przypadkową stację benzynową czy wieżowiec.

Nowy złol w Beverly Hills, czyli Kevin Bacon
Źródło: Netflix

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F jest nakręcony w dokładnie tym duchu i nie ukrywam, że we współczesnym kinie bardzo brakowało mi takich lekkich i niezobowiązujących pozycji. Jeśli tak ma wyglądać nostalgia, to ja jestem na tak. 😉

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F – recenzja
Tagi:        
Avatar photo

Paweł Śmiechowski

Fan dobrej fabuły, z naciskiem na twarde science-fiction. Miłośnik Star Treka i The Expanse, który nie pogardzi klasycznym polskim komiksem, np. Thorgalem. Prywatnie miłośnik melodyjnego rocka i bluesa, co uskutecznia na gitarze.