Ministerstwo Niebezpiecznych Drani (The Ministry of Ungentlemanly Warfare, reż. Guy Ritchie) – recenzja

Na samym wstępie muszę zaznaczyć, że jestem fanem twórczości Guya Ritchiego i niemal wszystko co do tej pory nakręcił uważam za dobre. Z wyjątkiem oczywiście disneyowskiego aktorskiego Aladyna, który nigdy nie powinien zaistnieć. Dlatego bardzo zmartwiła mnie informacja, że najnowszy film tego brytyjskiego reżysera, czyli Ministerstwo Niebezpiecznych Drani, nie trafi w Europie do kinowej dystrybucji.

Trailery wywołały mnie odpowiedni wysoki hype – tematyka drugiej wojny światowej w stylu Ritchiego, Heniek Cavill w roli głównej. No jarałem się jak miasto po dywanowym bombardowaniu. A tu klops. Na szczęście po 4 miesiącach od kinowej premiery w USA, film trafił na Amazon Prime Video i można było nadrobić oglądanie.

Ministerstwo Niebezpiecznych Drani - bohatyrzy
Źródło: Amazon Prime

Fabuła

Fabularnie Ministerstwo Niebezpiecznych Drani wygląda całkiem ciekawie. To oparta na faktach historia z czasów II wojny światowej, dokładniej chodzi o specjalną operację służb brytyjskich „Postmaster”. Mówi się, że dowódca tej misji, Gus March-Phillipps (w którego wcielił się Cavill) był inspiracją do stworzenia przez Iana Fleminga postaci Jamesa Bonda. Autor książek o agencie 007 pojawia się z resztą w filmie.

Zatem grupka agentów brytyjskich miała za zadanie przedostać się na kontrolowaną przez Hiszpanów wyspę Fernando Po (obecnie Bioko), aby zatopić statki zaopatrujące i wspierające U-boty w tym rejonie. Plan był taki, aby przedostać się tam żaglowcem pod neutralną szwedzką banderą, a na miejscu zrobić swoje. Równolegle na wyspie działała agentka Marjorie, która miała zinfiltrować żołnierzy niemieckich i ułatwić operacje grupie uderzeniowej.

Ostatecznie nie wszystko poszło zgodnie z planem, bo jak się okazało najważniejszy statek, który miał zostać zatopiony ładunkami wybuchowymi, dostał upgrade. :-). Duchessa d’Aosta od niedawna miała wzmocniony stalowy kadłub, którego nie miała prawa przebić założone przez komandosów bomby. Trzeba było improwizować, co skończyło się ostatecznie ostrym rozpierdzielem i kradzieżą statku. I żyli długo i szczęśliwie.

Ministerstwo Niebezpiecznych Drani - wcześniejsza misja drani
Źródło: Amazon Prime

Wrażenia i przemyślenia

Jak pewnie się domyślacie, oparcie fabuły na trzonie operacji „Postmaster” dało pretekst do napakowania filmu akcją, tym bardziej że mowa tutaj o filmie Guya Ritchiego. I faktyczni dzieję się tutaj dużo strzelania, zabijania i wybuchania. Jednak tutaj już jest mój pierwszy zarzut do filmu. Otóż jest to niezmiernie nudne. Przez dwie godziny zespół uderzeniowy Heńka Cavilla uroczo sobie działa i nie czuć w tym żadnego wysiłku. Strzelają sobie jak jakiś Rambo w złych Niemców, którzy giną wręcz setkami, a przeciwnicy niczym Stomtrooperzy z Gwiezdnych Wojen, nie potrafią trafić anglosaskich najeźdźców.

Działoby to w jednej, dwóch scenach, żeby pokazać jak główni bohaterowie są fachowi w tym co robią, ale w takim stopniu, jak to dostaliśmy, to jest to moim zdaniem nudne i męczące. Nawet gdy misja przestaje iść po myśli komandosów, to nadal na ekranie nie wybrzmiewa to, że jest tam jakiś problem. Po prostu szybko wymyślili nowy plan i łubudu w nazistów idzie po staremu, tyle że nie wybuchają, a kradną statek. Krótko mówiąc uwaga widza jest gdzieś tracona przez monotonię.

Kolejny problem to brak pierwiastka Richiego w tym filmie. Moim zdaniem Ministerstwo Niebezpiecznych Drani nie zdradza w żadnym aspekcie, że to jest film tego cenionego przeze mnie reżysera. Obwiniam tutaj warstwę scenariuszową. Nie ma tu błyskotliwych dialogów, przebojowości, humoru typowego dla produkcji Guya Ritchiego. Powiem szczerze, że dialogi były momentami wręcz odrysowane od szablonu, a czasami żenujące.

Ministerstwo Niebezpiecznych Drani - śmieszny niemiecki żart
Źródło: Amazon Prime

Aktorsko też jest problem. Heniek oczywiście daje radę, ale taki Til Schweiger czy Eiza González to jest już spore rozczarowanie. Nie żeby ta ostatnia jakoś zaskoczyła, bo uważałem ją również za słabe ogniwo netflixowego Problemu Trzech Ciał, ale tutaj już mam zarzut do reżysera, który jest właśnie od tego żeby pokierować odpowiednio aktorami na planie. Odnoszę jednak wrażenie, że Ministerstwo Niebezpiecznych Drani to, jak jak to lubię nazywać, film-chałtura. Czyli nikomu na nim w zasadzie nie zależało, była kasa, było zlecenie, więc coś tam zrobiono.

Podsumowanie

Niestety mocno zawiodłem się na tym filmie. Ministerstwo Niebezpiecznych Drani okazało się dla mnie zaraz po Aladynie najgorszym filmem reżyserowanym przez Guya Ritchiego. Mimo ciekawego tematu i niezłej obsady zabrakło tutaj zaciekawienia widza. Scenariusz jest średni, wykonanie też przeciętne. Nie jest to jakaś totalna katastrofa czy gniot, jednak dla takiego reżysera zawsze mam poprzeczkę podniesioną wyżej i tym razem niestety została ona strącona.

Ministerstwo Niebezpiecznych Drani (The Ministry of Ungentlemanly Warfare, reż. Guy Ritchie) – recenzja
Tagi:        
Avatar photo

Łukasz "Wookie" Ludwiczak

Uzależniony od planszówek i science-fiction wszelakiego. Często godzący oba nałogi na raz. Moja wielka piątka to Star Trek, Firefly, Expanse, Battlestar Galactica i Diuna. Na planszy interesują mnie cięższe klimaty a moim numerem jeden jest Eclipse. Członek Stowarzyszenia Klub Fantastyki Druga Era, zapalony kibic Formuły 1.