
Po prawie trzech dekadach od premiery oryginalnego „Trona” Disney postanowił wskrzesić legendarny świat The Grid. „Tron: Dziedzictwo” z 2010 roku to widowisko, które miało połączyć nostalgię z nowoczesną technologią i przedstawić zupełnie nowe pokolenie widzów cyfrowemu uniwersum. Efekt? Film, który zachwyca audiowizualnie, ale fabularnie nie do końca spełnia oczekiwania.
Świat, który wciąż robi wrażenie
„Tron: Dziedzictwo” bez wątpienia należy do najlepiej wyglądających filmów science-fiction swojej dekady. Charakterystyczny cybernetyczny design, futurystyczne pojazdy i efektowne sceny walk na arenach The Grid do dziś robią ogromne wrażenie. Do tego dochodzi ścieżka dźwiękowa autorstwa Daft Punk, która w połączeniu z wizualną stroną filmu tworzy niezwykle klimatyczne doświadczenie. To jedna z tych produkcji, które pod względem oprawy wciąż bronią się znakomicie.
Scenariusz, który nie zawsze dowozi
Pod względem fabularnym „Dziedzictwo” nie jest już tak przełomowe. Choć film nawiązuje do oryginału i rozwija świat cyfrowy w ciekawy sposób, momentami potrafi nużyć i wpadać w scenariuszowe mielizny. Pojawiają się problemy koncepcyjne, nie wszystkie pomysły są odpowiednio rozwinięte, a niektóre wątki sprawiają wrażenie potraktowanych po macoszemu. Mimo to całość pozostaje solidnym filmem akcji, który potrafi zapewnić satysfakcjonującą rozrywkę.
Dlaczego warto obejrzeć naszą recenzję?
W naszym materiale analizujemy mocne i słabsze strony filmu: od nawiązań do oryginalnego „Trona”, przez kultową muzykę Daft Punk, aż po kwestie związane z efektami specjalnymi i fabularnymi niedociągnięciami. Rozmawiamy też o tym, jak film zestarzał się przez ostatnie lata i dlaczego dla niektórych z nas stał się prawdziwym guilty pleasure.
„Tron: Dziedzictwo” to tytuł, do którego warto wrócić – choćby po to, by znów zanurzyć się w The Grid i przypomnieć sobie, jak wyglądała wizja cyfrowej przyszłości sprzed 15 lat. Jeśli chcecie poznać nasze pełne wrażenia i ocenę – obejrzyjcie naszą recenzję.
