
Drugi sezon „Wiedźmina” od Netflixa miał naprawić błędy pierwszego, ujednolicić fabułę i przybliżyć serial do ducha prozy Andrzeja Sapkowskiego. Niestety, stało się odwrotnie – im dalej w las, tym mniej tu wiedźmińskiego klimatu, a więcej serialowego absurdu i tańczących chatynek. Krótko ujmując -Wiedźmin jeszcze bardziej nie dowozi.
Od Nivellena do tańczącej chaty
Jedynym naprawdę udanym elementem sezonu jest odcinek z Nivellenem – klimatyczny, mroczny, dobrze zagrany i na chwilę przypominający, czym „Wiedźmin” mógłby być. Reszta fabuły to już jazda bez trzymanki: CSI Kaer Morhen, tańcząca chata, Yennefer w swojej wersji „Indiana Jones”, wątki elfów, Cahira, Dijkstry i Aretuzy… wszystko się miesza, bez sensu i bez emocji.
Gdzie się podziała dusza Sapkowskiego?
Największy problem tego sezonu to brak zrozumienia źródła. Scenarzyści nie tylko zmienili kolejność wydarzeń i relacje między postaciami, ale wręcz stworzyli zupełnie nowe, sprzeczne z oryginałem wątki. Geralt zamiast być cynicznym, refleksyjnym wojownikiem, staje się postacią reagującą na chaos wokół. Ciri to już bardziej „wybranka przeznaczenia” rodem z hollywoodzkiego blockbustera niż dziewczyna targana losem. A całość płaska, bez wyrazu, miotająca się w pustym, sztucznym świecie bez życia.
Brak szacunku do książki jest już ogromnym problemem, ale najgorsze jest to, że za scenariusz wzięli się ludzie, których przyrównując do grafomanów, krzywdzimy tychże. Niewiele jest tu sensu, pomysłu, jakiejkolwiek spójności.
Dlaczego warto obejrzeć naszą recenzję
W naszym materiale nie szczędzimy ostrych słów – ale robimy to z sercem fana. Dyskutujemy o tym, co działa (czyli naprawdę niewiele), co mogło zadziałać, i dlaczego Netflix nie potrafi oddać ducha świata Sapkowskiego. Jeśli chcecie zobaczyć szczery, pełen emocji przegląd drugiego sezonu Wiedźmina – zajrzyjcie na nasz kanał.
